Avenida Atlantica, ciągnąca się wzdłuż Copacabany, najsłynniejszej z brazylijskich plaż, na kilka dni przed igrzyskami ciągle wygląda jak plac budowy. Stalowa konstrukcja widowni, wzniesiona do rozgrywek siatkówki plażowej, jest prawie gotowa, ale na drugim końcu trzykilometrowej alei sprawy wyglądają tak, jakby olimpiada miała się zacząć za rok. Tymczasowe baraki, kontenery, rusztowania dla kamer TV, prowizoryczna trybuna dla widzów kolarskiego kryterium ulicznego – wszystko to robi wrażenie bałaganu, który nie ma szans prędko zniknąć. Robotnicy coś przybijają i przykręcają, ale nie widać, by ktoś się spieszył. Jakoś to będzie, uda się, jak zawsze.
Za to Park Olimpijski w nowobogackiej dzielnicy Barra da Tijuca zapięty ponoć na ostatni guzik. Z ulicy można podziwiać talerze i spodki o kształtach jak z filmów science fiction – miejsca zawodów, które rozpoczną się w piątek. Dzielnica nie do poznania: dwa lata temu była rozkopana, a przejazd przez nią był udręką. Teraz Barra szpanuje nowymi drogami i naziemnym metrobusem. Zainaugurowano nitkę metra łącząca ją z luksusową dzielnicą Ipanema, dzięki czemu kibice turyści będą mogli dojechać do Parku Olimpijskiego w 20 minut, a nie dwie godziny z powodu koszmarnych korków. W centrum Rio położono tory i uruchomiono tramwaj.
Wioskę olimpijską tworzy 31 wieżowców, 17 kondygnacji każdy, zbudowanych przez prywatnego dewelopera. Ale wioska nie wywołuje oklasków. Pierwsza reprezentacja olimpijczyków – z Australii – odmówiła zameldowania się, bo w ich apartamentach nie było wody i prądu, za to sporo brudu. – Postawcie przed ich blokiem atrapę kangura, żeby poczuli się jak w domu – rzucił błyskotliwie burmistrz.