„Jestem zwykłą kobietą, która miała szczęście być żoną niezwykłego człowieka, króla Rumunii Michała” – mówiła królowa Anna we wspomnieniowym wywiadzie, który 1 sierpnia obejrzały miliony Rumunów. Zmarła 92-letnia monarchini, pozostawiła swego 94-letniego męża, pięć córek i kilkoro wnucząt. Wiadomo już, że 13 sierpnia Anna zostanie pochowana z wszystkimi honorami w klasztorze Curtea de Arges – nekropolii rodziny królewskiej – po kilku dniach ceremonii żałobnych według protokołu państwowego użytego ostatnio w 1938 r., kiedy Rumunią rządziła dynastia Hohenzollern-Sigmaringen.
Anna tak naprawdę nigdy królową nie była, choć wszyscy Rumuni dziś ją tak nazywają. Jej mąż jest od prawie 70 lat byłym, zapewne ostatnim, królem Rumunii, choć ekspoddani nazywają go do dziś Michałem Pierwszym, tak jakby miał się jeszcze kiedyś przydarzyć jakiś Michał Drugi. Życie po życiu rumuńskiej monarchii to zadziwiający fenomen, dla którego trudno znaleźć odpowiednik w jakiejkolwiek innej europejskiej republice.
W narodach, które przepędziły swoich królów, sentyment dla nich jest raczej zjawiskiem marginalnym. Reakcja na śmierć Anny pokazuje, że z Rumunami jest inaczej. Dla wielu z nich marzenie o monarchii – choć nierealne – jest odruchem antysystemowym, odtrutką na skorumpowaną i bezideową politykę, która ich otacza. Michał i Anna doskonale nadawali się do roli takiej odtrutki.
Powrót wygnanego króla
Gdy na początku XXI w. króla Rumunii objęła ustawa o statusie byłych głów rumuńskiego państwa, Michał I z Anną częściej zaczęli przyjeżdżać do kraju i udzielać się w życiu publicznym. Oficjalną, państwową rezydencją byłego króla stał się bukareszteński Pałac Elżbiety.