Olimpijski smutek tropików
Brazylijczycy wcale nie są zachwyceni olimpiadą, wręcz przeciwnie
Gdy w 2009 r. Rio de Janeiro zostawało oficjalnie siedzibą igrzysk olimpijskich i ówczesny prezydent Luiz Inacio Lula da Silva ogłaszał spełnienie jednego z marzeń swojego życia, nikomu – nawet w najczarniejszych snach – nie śniło się, że 7 lat później Lulę będzie ścigał wymiar sprawiedliwości, a Brazylijczycy zamiast oddać się wielkiej fieście, będą prześcigali się w złorzeczeniu sobie nawzajem.
Mimo że oznaki pogorszenia gospodarczego były widoczne już w trakcie mundialu dwa lata temu, mimo ówczesnej irytacji na faraoniczne wydatki na stadiony i okołomundialową infrastrukturę, mimo protestów na ulicach wciąż czuło się brazylijski dryg do fiesty, chęć świętowania POMIMO trudności.
Dziś niemal nic z tego nastroju nie zostało. Wprawdzie ostatniej nocy biegnący pod eskortą wojska i policji sportowcy ze zniczem olimpijskim wywoływali zainteresowanie mieszkańców Copacabany (dzielnicy klasy średniej), to już w biednych dzielnicach Baixady Fluminense – wokół Rio – zdarzało się, że byli obrzucani złym słowem i tym, co było pod ręką.
Wieczorem brazylijskiego czasu – w Polsce będzie noc – na otoczonym legendą stadionie Maracana odbędzie się oficjalne otwarcie olimpiady i, jak to w Brazylii, na pewne będzie kolorowo, wesoło i wystrzałowo. Brazylijczycy znają się rzeczy: są czempionami dobrej zabawy i uwodzenia. Za to m.in. świat kocha Brazylię i Brazylijczyków. Ale miejscowym nie w głowie olimpijskie zawody.
Brazylijczycy startują na co dzień w zawodach dopinania domowego budżetu. Brazylia przechodzi głęboki kryzys gospodarczy spowodowany przede wszystkim spadkiem na świecie cen swoich dóbr eksportowych, z których żyła przez ostatnie lata i które były źródłem dobrobytu obywateli. Wzrosły ceny, bezrobocie i zaciągnięte w bankach w czasach prosperity kredyty konsumpcyjne (odsetki, jakie serwują klientom tutejsze banki, wołają o pomstę, względnie rewolucję!