Akihito, 82-letni cesarz Japonii, dał do zrozumienia, że jest gotowy opuścić tron. Podczas wystąpienia telewizyjnego, dopiero drugiego w trakcie blisko 30-letniego panowania, podzielił się z poddanymi przemyśleniami o starości. Przyznał, że jest w kondycji stosownej do wieku, który uszczupla jego siły i może przeszkodzić w pełnieniu monarszych obowiązków. Te nie są duże, bo napisana pod amerykańskie dyktando powojenna konstytucja już w pierwszym rozdziale sprowadza rolę cesarza do reprezentacji i ceremoniału, także religijnego. Działania władcy wymagają zgody rządu, który trzyma też cesarską kasę. Ubezwłasnowolniony jest do tego stopnia, że nie wolno mu abdykować. Owszem, można ustanowić regencję w przypadku ciężkiej choroby panującego, ale nawet wtedy monarcha musi do śmierci trwać na posterunku.
Po cesarskim wystąpieniu premier Shinzo Abe zapowiedział jedynie, że rząd poważnie pomyśli o ewentualnych zmianach w prawie. Kwestie związane z dynastią, od 2,6 tys. lat tą samą, są fundamentalne dla japońskiej tożsamości. Głowa państwa cieszy się powszechnym szacunkiem, graniczącym z ubóstwieniem. Tytuł nie oznacza cesarza w europejskim rozumieniu, dosłownie to „syn niebios” albo „niebiański władca”, boskiego statusu zrzekł się po wojnie dopiero ojciec Akihito. Sondaże podpowiadają, że 85 proc. Japończyków godzi się na cesarską emeryturę, a nie chce o niej myśleć kilka procent najbardziej konserwatywnych tradycjonalistów.
Pierwszy w kolejce do tronu jest książę Naruhito. 56-letni syn cesarza aktywnie działa na rzecz ochrony zasobów wodnych, grywa na altówce i lubi górskie wycieczki.