W Grecji – wreszcie – euforia. W tym roku pęknie rekord 25 mln zagranicznych turystów, 1,5 mln gości więcej niż przed rokiem i o 20 proc. więcej dochodów, m.in. po podwyższeniu VAT w hotelarstwie z 6,5 do 13 proc. A branża turystyczna produkuje co czwarte euro PKB oraz zatrudnia co piątego Greka. Ten sukces odbył się kosztem sąsiedniego rywala, Turcji, pomógł też kryzys po afrykańskiej stronie Morza Śródziemnego.
Podobne nastroje panują u schyłku lata w Portugalii, mocno już znużonej tłokiem w Lizbonie i Porto, na plażach Algarve i klifach Madery. Wszystko wskazuje, że ubiegłoroczny pułap 10,2 mln turystów zostanie w tym roku przekroczony przynajmniej o 10 proc.
Ale to nic w porównaniu z Hiszpanią, która staje się ofiarą swojego sukcesu (patrz napisy na murach w Barcelonie: „Turist Go Home”). Przygarnie pewnie w tym roku rekordowe ponad 70 mln obcokrajowców, w pierwszym półroczu było ich już o 12 proc. więcej niż przed rokiem (kiedy też padł rekord). Zwiększone przyjazdy Francuzów i Niemców rekompensują 30-proc. ubytek Rosjan.
Natomiast – relatywnie – turystycznym liderem Europy okazuje się Islandia. Licząca 330 tys. mieszkańców, będzie gościła w tym roku 1,7 mln turystów zagranicznych (w ubiegłym było 1,28 mln). Gospodarze uważają, że to promocyjny skutek tegorocznych piłkarskich mistrzostw Euro, ale i generalnie moda. Islandia jest tak genialnie fotogeniczna, że trudno jej się oprzeć. Skutek: hotelowych rezerwacji trzeba dokonywać przynajmniej z półrocznym wyprzedzeniem.