Hiszpańska klasa polityczna od miesięcy, mimo powtórzonych wyborów, nie jest w stanie wyłonić rządu. Natomiast (prawie) wszyscy są zgodni co do jednego: należałoby w Hiszpanii zmienić czas i na stałe przesunąć go o godzinę. Na berliński czas środkowoeuropejski przestawił ojczyznę przed laty… gen. Franco, w geście sympatii i podziwu dla Hitlera. I tak już zostało, z wszystkimi konsekwencjami: pracy od 9.00 do 19.00, z dwugodzinną sjestą w ciągu dnia, bardzo późnych obiadokolacji, które przeciągają się do północy, już nie mówiąc o mocno nocnym życiu towarzyskim. I – w konsekwencji – opóźnionym rozruchu porannym. Hiszpan niedosypia, śpi o 41 minut krócej niż średnio inni Europejczycy, pracuje za długo, a więc mało wydajnie, a przerwa o 14.00 uciążliwie rozbija funkcjonowanie biur i urzędów.
Niby wszyscy to wiedzą i widzą, ale się przyzwyczaili. Już próba skrócenia przerwy z dwóch godzin do jednej spotkała się z żywym oporem, traktowana jako rodzaj zamachu na zdobycze socjalne. A teraz parlament ma bardziej naglące sprawy na głowie.