Od początku lipca trwa na Filipinach polowanie na przestępców, mordują funkcjonariusze wymiaru sprawiedliwości i cywilni obywatele. Ofiar są tysiące, Duterte podsyca atmosferę linczu.
Sformułowania „sku…” Duterte używa tak często, że stało się jego powiedzonkiem, w rodzaju Fredrowskiego „mocium panie” czy Radziwiłłowskiego „panie kochanku”. Duterte jest porywczy, brutalny i nieobliczalny, więc powiedzonko ma odpowiednio dosadne. Per „sku…” mówił m.in. o papieżu Franciszku i lista tak zaszeregowanych jest długa.
Prędzej mówi niż myśli i zawsze poniewczasie przeprasza. Tym razem wyrwało mu się pod adresem przywódcy nie tylko dawnego kolonizatora, ale i najważniejszego sojusznika, potrzebnego w związku ze skomplikowaną sytuacją w regionie, zagrażającą interesom Filipin.
Dotąd nierozsądna paplanina uchodziła mu na sucho, przydawała wręcz popularności wśród filipińskich obywateli. Teraz kłopot, bo Obama odwołał zaplanowane spotkanie z Duterte. Być może „sku…” był tylko wymówką, by jednak nie spotykać się z politykiem tak ostentacyjnie sięgającym po bandyckie metody.
Wygłaszanie niegrzeczności przez polityków służy albo przypodobaniu się zwolennikom, albo ma wyprowadzić drugą stronę z równowagi. Takich przykładów są tysiące, ze Wschodu i Zachodu. „Ma pan charyzmę mokrej ścierki”, mówił w Parlamencie Europejskim przywódca brytyjskich eurosceptyków do byłego premiera Belgii, wtedy kandydującego na stanowisko przewodniczącego rady europejskiej.
Klimatu rozmowy, którą podczas wojny rosyjsko-gruzińskiej przeprowadzili ministrowie spraw zagranicznych Rosji i Wielkiej Brytanii, nie ociepliło „kim ty, kur…, jesteś, żeby mnie pouczać”, zdanie użyte przez Siergieja Ławrowa.