Nowa minister tekstyliów (tak, w Indiach jest i takie ministerstwo) postanowiła rozruszać zaśniedziałe kołowrotki włókiennictwa nad Gangesem i prowadzi kampanię społecznościową #IWearHandloom (#noszęręcznietkane). Zaczęła się od zdjęcia w ciemnoniebieskim sari zrobionym przy drewnianym krośnie gdzieś w ubogim stanie Bihar. Na prośbę, by inni entuzjaści tradycyjnych tkanin też zrobili sobie w nich selfie, zareagowały aż 22 mln osób na Twitterze, a w ciągu pierwszej doby kampanię wzmiankowało blisko 6 mln użytkowników Facebooka. Wniosek? Ręczne tkactwo nie jest przeżytkiem, budzi podziw, który można przemienić w potężny trend. I spieniężyć.
Takie popisowe chwyty są przez indyjskich rządzących stosowane rzadko. Ale 40-letnia Smriti Irani, która tekę tekstyliów otrzymała zaledwie trzy miesiące temu, złamała już wiele reguł. Ma opinię wojowniczki o temperamencie, który lepiej sprawdza się w protestach ulicznych niż w rządowych gabinetach. Mimo to premier Narendra Modi najwyraźniej ceni pazur pani minister. Wybaczył jej, że kilka lat temu groziła zagłodzeniem się, jeśli Indyjska Partia Ludowa nie odwoła go ze stanowiska szefa stanu Gudżarat. I że kandydując do parlamentu, złożyła fałszywe oświadczenie o dyplomie uczelni, którego nie posiada.
Modi, zamiast ukarać panią minister za kontrowersje w podlegającym jej ministerstwie rozwoju zasobów ludzkich, przerzucił ją na nowy, bardziej atrakcyjny front. Bo Irani przebija popularnością pozostałych członków rządu. Była finalistką konkursu Miss India, gwiazdą popularnego serialu „Teściowa także była kiedyś synową”, została aż pięciokrotnie uznana za najlepszą aktorkę telewizyjną nad Gangesem. Polityką zajmuje się od 13 lat. I ma plan, jak przywrócić do życia zagrożone wyginięciem indyjskie tkaniny.
Na ratunek tkaczom
Entuzjazm mediów i wsparcie celebrytów są jej pilnie potrzebne po to, by zrobić pozytywny szum wokół zapomnianej, a potencjalnie ekskluzywnej i dochodowej branży, jaką jest ręczne włókiennictwo.