Od kiedy rebelianci ze wschodniej oblężonej części Aleppo rozpoczęli kontratak na siły rządowe, by przerwać oblężenie, Abdulkafi Alhamdo nie pracuje. Zajęcia w kilku szkołach, w których uczy angielskiego, zostały odwołane. Korzystając z przymusowej przerwy, szykuje się na wieczorną uroczystość z żoną – dziś ich druga rocznica ślubu. Ma być prawdziwa uczta: trochę słodyczy i prawdziwy rarytas – cola. Skarby, które udało się przechować przez kilka miesięcy oblężenia. – Oszczędzałem na specjalną okazję – mówi Abdulkafi.
Rozmawiamy przez szyfrowaną aplikację, której używa dziś niemal każdy Syryjczyk, a na pewno każdy aleppijczyk. We wschodniej części miasta telefon połączony z internetem – ten jakimś cudem jeszcze tu jest – to jedyny ich kontakt ze światem albo choćby drugą częścią miasta, w której – jak w przypadku Abdulkafiego – mieszkają ich krewni czy znajomi.
Poza internetem we wschodnim Aleppo nie ma już niemal niczego. Zapasy jedzenia wystarczą na kilka tygodni, może miesiąc. Kamal Sandeh, który jeszcze do niedawna jako wolontariusz dostarczał jedzenie najbardziej potrzebującym, dziś jest bezrobotny – magazyny są puste; by wypełnić czymś czas, pracuje jako reporter lokalnych mediów. Kamal ma 24-lata, przed wojną zaczął studia farmaceutyczne, ale dziś dotarcie na położony w zachodniej części miasta uniwersytet jest niemożliwe. Żeby nie zapomnieć wszystkiego, czego już się nauczył, Kamal czyta swoje książki i notatki przez godzinę dziennie i wierzy, że kiedyś uda mu się skończyć studia. – Teraz jednak modlę się tylko o to, by udało się przerwać oblężenie – mówi Kamal, a wraz z jego głosem docierają stłumione odgłosy wybuchów. – Od miesięcy do miasta nie wjechało jedzenie, leki ani nikt z niego nie wyjechał.