Z jednej strony był to rok wykrwawiającej się Syrii, a w szczególności umierającego Aleppo, w którym od kilku miesięcy walczy o przeżycie ćwierć miliona uwięzionych tam i odciętych od świata ludzi. A z drugiej strony w Europie kolejne kraje przyłączały się do koalicji niechętnych uchodźcom. Węgry zaczęły budować na granicy z Serbią mur, Austria postanowiła przepuszczać przez swoje terytorium tylko 3200 imigrantów dziennie, czym doprowadziła do zakorkowania szlaku bałkańskiego, a Dania przywróciła kontrole na przejściach. Nawet początkowo entuzjastycznie nastawieni do imigrantów Niemcy coraz głośniej mówili w zeszłym roku, że więcej przybyszów już nie przyjmą. Unia podzieliła się na kraje, które przyjęły imigrantów, bo leżą na granicach Wspólnoty; na te, które otworzyły się na nich, bo uważają, że tak trzeba; oraz te, które twierdzą, że imigrantów nie zapraszały i problem ich nie dotyczy. Do tego doszła dyskusja, kto jest migrantem politycznym, a kto ekonomicznym, i komu należy się ochrona. Dopiero umowa Unii Europejskiej z Turcją, która w zamian za wsparcie finansowe, obietnicę zniesienia wiz dla Turków i przyspieszenie akcesji zatrzymała imigrantów u siebie, pozwoliła na chwilę uspokoić napiętą atmosferę we Wspólnocie. Turcja jednak co chwila straszy wypowiedzeniem tej umowy, i nie wiadomo, czy na dłuższą metę uda się ten układ utrzymać.