Francuzi dociekają, jakie były polityczne warunki pożyczki, która Marine Le Pen wzięła dla swojej partii z rosyjskiego banku.
Marine Le Pen, walcząca o francuską prezydenturę przywódczyni Frontu Narodowego, zdobywa rozgłos, który akurat jej nie służy. W maju 2015 r. złożyła poufną wizytę w Moskwie, by wynegocjować warunki pożyczki zaciągniętej dla partii, potem i wizyta, i pożyczka wyszły na jaw, nadszarpując wizerunek polityczki. W ubiegłym tygodniu okazało się, że bank pożyczający zbankrutował i rosyjska agencja ubezpieczająca wkłady bankowe domagała się od FN pilnego zwrotu 9 mln euro. Skarbnik Frontu Wallerand de Saint-Just uspokaja, że wysokie czynniki rosyjskie wzięły sprawę w swoje ręce i partia nie będzie musiała zwracać pieniędzy przed terminem, który przypada dopiero za dwa i pół roku.
Francuscy komentatorzy nie tyle mają za złe, że Front korzysta z rosyjskich pieniędzy – tym bardziej iż francuskie banki nie chciały pani Le Pen pożyczać – ile pytają, jakie były polityczne warunki pożyczki, czyli czym przywódczyni Frontu odpłaca się Rosji za życzliwość? A lista byłaby długa. Front Narodowy jest jedyną francuską partią, która publicznie gratulowała Moskwie aneksji Krymu, gdzie zresztą działacze partii złożyli już kilka wizyt. O ile sama pani Le Pen nie afiszuje się specjalnie z sympatią dla Kremla, o tyle rosyjscy politycy i rosyjskie media nie kryją, jak bardzo Rosji na niej zależy. Długoletni korespondent „Prawdy” w Paryżu Władymir Bolszakow poświęcił jej całą książkę pod tytułem: „Dlaczego Rosja potrzebuje Marine Le Pen?”, a „Nowaja Gazieta” nazwała panią Le Pen „najbardziej wpływową lobbystką rosyjską roku 2014”.