W środę 1 lutego na plac Zwycięstwa przed siedzibą rządu w Bukareszcie wyszło grubo ponad 100 tys. demonstrantów, a w kilkudziesięciu innych miastach i miasteczkach zgromadziły się tysiące oburzonych. Razem przynajmniej ćwierć miliona osób – były to największe demonstracje od upadku komunizmu w Rumunii. Zdenerwowały ich decyzje podjęte pod osłoną nocy przez istniejący dopiero od kilku tygodni gabinet premiera Sorina Grindeanu.
Późnym wieczorem w poniedziałek 31 stycznia rząd zatwierdził projekt ustawy o amnestii oraz przyjął dekrety z mocą ustawy nowelizujące Kodeks karny i Kodeks postępowania karnego, wprowadzając te punkty do porządku obrad gabinetu w ostatniej chwili. Oba dekrety opublikowano w Dzienniku Urzędowym chybcikiem już po północy. Wszystkie te dokumenty zawierają zapisy, które w praktyce łagodzą odpowiedzialność karną osób sprawujących funkcje publiczne za nadużycia władzy i zaniedbania przy jej sprawowaniu. Pośrednio mogą też utrudniać ściganie przestępstw korupcyjnych.
Ugrupowanie uwikłane
Dlaczego rumuński rząd podjął tak kontrowersyjną decyzję? W grudniu Partia Socjaldemokratyczna (PSD) o postkomunistycznym rodowodzie wygrała wybory parlamentarne. To nie żadna nowość, wygrywała je już kilkakrotnie po upadku dyktatury Ceauçescu i tak jak polski SLD ma zasługi w integracji swego kraju z Zachodem. Jednak tym razem zwyciężyła szczególnie wysoko dzięki bardzo sprawnej populistycznej kampanii wyborczej, w której obiecała m.in. podwyżki płacy minimalnej, emerytur i płac w budżetówce oraz obniżkę podatku VAT. Choć nie uzyskała bezwzględnej większości, to do przejęcia władzy wystarczyła jej koalicja z bardzo chętnym do współpracy, nielicznym Sojuszem Liberałów i Demokratów.