Trump, Brexit, przyszłość Unii, złowrogi Putin i fala uchodźców w Europie – trzeba by Polsce strategii i wyjątkowego sternika polityki zagranicznej. W takim czasie ukazuje się gruby tom „Krzysztof Skubiszewski i dyplomacja czasów przełomu”. Jeśli dziś tracimy grunt pod nogami, to tamte czasy były dużo trudniejsze. Polska wtedy nie tylko szła nieprzetartym szlakiem – od tzw. realnego socjalizmu do gospodarki rynkowej, ale w marszu tym walczyła o uznanie swojej granicy zachodniej, rozwiązanie sojuszu wojskowego z ZSRR, wyprowadzenie wojsk radzieckich i redukcję długu zagranicznego. O zasługach ministra Skubiszewskiego (1926–2010) i własnej pracy w MSZ piszą dyplomaci i analitycy.
Otarłem się sam o tę Historię. Wysłuchałem z galerii prasowej pierwszego przemówienia Skubiszewskiego na sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ w 1989 r., dosłownie kilka dni po powołaniu nowego polskiego rządu. Skubiszewskiego przyjęto tam niczym rzadkiego ptaka: z godnością przedstawił światu Polskę nową i niepodległą. Jesteśmy samodzielni, ale i odpowiedzialni – nie zrobimy głupstw, ale będziemy walczyć o utrzymanie przestrzeni wolności – tak rozumiałem jego ton.
Spokojny rozwód przymusowego małżeństwa z ZSRR ułatwiał Michaił Gorbaczow. Tuż przed historyczną rozmową pierwszego niekomunistycznego premiera rządu polskiego na Kremlu w listopadzie 1989 r. ostatni radziecki gensek udzielił mi krótkiego wywiadu. Byłoby dziwne, gdybyśmy światu nie pokazali, że możemy się spokojnie porozumieć, nawet jeśli Polska chce iść swoją drogą – przekonywał. A z Rosją i Układem Warszawskim trzeba było się rozstać bez wywołania konfliktów, wszyscy na Zachodzie się tego bali.