Od wielu lat Dania plasuje się na pierwszym miejscu, w wyjątkowych przypadkach – na drugim, w międzynarodowych ankietach i badaniach na temat szczęścia narodów. W świecie szarpanym wojennymi konfliktami i politycznym niepokojem coraz więcej ludzi zaczyna wierzyć, że Duńczycy znaleźli klucz do szczęścia. I w przeciwieństwie do Agnieszki Osieckiej, która w swej znanej kiedyś piosence radziła, żeby schować go głęboko, chwalą się tym przed innymi.
Tym kluczem do duńskiego szczęścia ma być słówko hygge, które zrobiło ostatnio na świecie oszałamiającą karierę. Duńczycy twierdzą, że nie da się go przetłumaczyć na żaden inny język. Nie całkiem słusznie. W Polsce moglibyśmy powiedzieć, że do szczęścia w duchu hygge trzeba, żeby w życiu było przytulnie lub jeszcze bardziej miękko: ujutnie (choć to rusycyzm). Także Niemcy ze swoim gemütlich mogliby konkurować z hygge.
– Hygge to znaczy, żeby spotykać się z ludźmi, z którymi lubi się robić coś wspólnie – mówi Anna Hyllested, która przyszła do kawiarni Bastard w pobliżu ratusza i słynnego kopenhaskiego wesołego miasteczka Tivoli. Wraz z przyjacielem piją piwo i grają w karty. Do hygge potrzeba jeszcze blasku świec (Duńczycy są rekordzistami świata w ich zużyciu), wygodnych mebli, dobrego – najlepiej duńskiego – wzornictwa, pięknych widoków i przyrody, dobrego jedzenia, którego symbolem jest znana na świecie, wielokrotnie wybierana jako najlepsza, kopenhaska restauracja NOMA.
Globalny slogan
Słowo hygge stało się tak znane, że trafiło ostatnio do słownika języka angielskiego. Na świecie ukazało się kilkadziesiąt książek z hygge w tytule, kilka w Polsce.