Z powodu ograniczonych zasobów nasze osiągnięcia będą ograniczone – tonował emocje nowy prezydent Somalii Mohamed Abdullahi Mohamed podczas swojej niedawnej inauguracji. Kalkulacja prezydenta jest prosta: przez 26 lat Somalia cierpiała susze i wojny domowe, a więc potrzeba będzie „przynajmniej 20 lat”, żeby naprawić kraj.
W połowie lutego na przyjęciu w pałacu prezydenckim w Somalii było kilku prezydentów krajów z regionu. Wykazali się odwagą: w dniu ceremonii islamiści z Al-Szabab próbowali ostrzelać pałac z moździerza. Parę dni wcześniej bomba zabiła na targu w stolicy kilkadziesiąt osób.
Prezydent wyciągnął jednak do nich rękę na pojednanie: obiecał tysiącom bojowników z Al-Szabab amnestię, jeśli porzucą broń i zajmą się odbudową kraju. – Zostaliście oszukani, niszczyliście własność wielu Somalijczyków i ich zabijaliście – mówił. – Przyjdźcie do nas, a czeka was dobre życie.
Mohamed studiował w USA, potem został za oceanem i zdobył amerykańskie obywatelstwo, którego bynajmniej się nie zrzekł, kiedy został głową państwa. Studiował historię i nauki polityczne na Uniwersytecie Stanu Nowy Jork w Buffalo, obronił pracę o „strategicznym interesie” USA w Somalii.
Oprócz tego prowadził normalne amerykańskie życie. Pracował m.in. jako główny księgowy administracji lokali komunalnych w Buffalo oraz komisarz ds. równości w zatrudnieniu w stanowym departamencie transportu. Somalijczycy nazywają go Farmajo (bądź, lokalnie, Farmaajo), od włoskiego słowa „ser” (formaggio). Ten przydomek nadał mu jego ojciec, wielbiciel włoskich serów przed wojną, kiedy Somalia była kolonią włoską (Włosi rządzili krajem w latach 1886–1941).
Zwycięstwo Farmajo nabrało już symbolicznego wymiaru – krajowego i międzynarodowego.