Węgrzy, Czesi i Słowacy porównali kilkadziesiąt produktów spożywczych kupionych u siebie z tymi samymi produktami kupionymi w niemieckich i austriackich sklepach. I wyszło im, że np. zawartość ryby w paluszkach rybnych firmy Iglo w Słowacji i na Węgrzech wynosi 58 proc., a w Austrii 65 proc., albo że Sprite w Czechach słodzony jest słodzikiem, a w Niemczech tylko cukrem. Na Węgrzech wafle są mniej chrupiące, a Nutella nie tak kremowa jak jej austriacki odpowiednik. Innej jakości jest też ser, czekolada Milka i herbatniki Leibniz, które jak wynikało z oddzielnego dziennikarskiego śledztwa dziennikarzy Reutersa, w Niemczech zawierają 12 proc. masła, a w Polsce tylko 5 proc., a resztę zawartości tłuszczu pokrywa o wiele tańszy utwardzony olej palmowy, którego w niemieckich herbatnikach nie ma w ogóle.
Producenci żywności bronią się opowieściami o lokalnych gustach i preferencjach. Jednak politycy z krajów Grupy Wyszehradzkiej twierdzą, że to „żywnościowy rasizm”, i próbują skłonić instytucje unijne, aby te stworzyły ogólnoeuropejskie przepisy, które nakazywałyby producentom żywności stosować wszędzie takie same składniki. Jeśli przyjąć za dobrą monetę badania naszych południowych sąsiadów – może słynna „niemiecka chemia” to wcale nie mit?