Autostrada zaczyna się zaraz za Entebbe, starą stolicą Ugandy. To znaczy zaczyna się nasyp z czerwonoziemu, który kiedyś stanie się autostradą. Miała zostać otwarta rok temu, może uda się w 2017 r. – Chińczycy... – kwituje opóźnienie Francis prowadzący pokiereszowaną toyotę z napisem „Airport taxi”.
Przy ciężarówce z piachem grupa czarnoskórych robotników słucha chińskiego inżyniera. Stoi w słońcu w kapeluszu typu safari i wymachuje tekturową teczką. Jeden z robotników podbiega, odsuwa zaporę i kiwa głową, gdy z dłoni Francisa sypią się drobniaki. Takich bramek będzie kilka, a łączna cena niewielka w zamian za zaoszczędzone dwie godziny. Stara droga z lotniska w Entebbe do prawie dwumilionowej Kampali, obecnej stolicy, jest całkowicie zatkana. A tu szeroka wstęga, gdzieniegdzie pokryta asfaltem, żwirem lub warstwą czerwonawego maramu, wśród pól zielonych bananów, manioku, kukurydzy. I ognistych ścian wypalanych traw.
Co tu było wcześniej? – Las. Wszędzie – Francis robi kolisty gest podbródkiem, jakby wskazywał cały świat. Przez pięć godzin pędzi na zachód, do Fort Portal. Miasto przy granicy z Demokratyczną Republiką Konga przeobraża się w centrum handlu dla ponad 100 tys. ludzi. Im głębiej w kraj, tym więcej pól. Uganda jest państwem rolniczej sytości. Eksportuje żywność do Sudanu Południowego, Kenii, Rwandy. Ale wąskim strumieniem – zatłoczone, rozmywane w porach deszczowych drogi są jak pozatykane żyły w młodym i rwącym się do życia organizmie. Według Banku Światowego co czwarty człowiek żyje tu w skrajnym ubóstwie. A ludzi przybywa – przyrost naturalny wynosi prawie 4 proc.