O ataku na Uniwersytet Środkowoeuropejski (CEU) plotkowano już od jesieni, kiedy Orbán dał sygnał do rozprawienia się z instytucjami niezależnymi od rządu. Doprowadził do zamknięcia dziennika opozycyjnego „Népszabadság” i przejęcia kilku innych gazet przez bliskich mu oligarchów. Zapowiedział ograniczenie działalności organizacji pozarządowych przez przymusowe ujawnianie źródeł ich finansowania. To przemyślana i dobrze zorganizowana akcja „czyszczenia przedpola” przed wyborami w 2018 r. Rząd nie chce dopuścić do kompromitacji podobnej do tych z ostatniego półrocza. Wtedy społeczeństwo obywatelskie pokazało siłę, obśmiewając i kontrując dwa flagowe projekty Orbána: referendum antymigracyjne i kandydaturę Budapesztu na gospodarza igrzysk olimpijskich w 2024 r.
Prorządowe media przekonują, że demonstrująca od tygodni młodzież (największe protesty zgromadziły ok. 80 tys. osób) to armia George’a Sorosa, założyciela CEU i nemezis Orbána. Jednak CEU okazało się jedynie iskrą, która zapaliła opór wobec całego systemu Orbána: pogardliwego języka władzy, tępej propagandy telewizji, oligarchicznego modelu zarządzania krajem i niejasnych interesów z Rosją. Zadziwiająco ostro zareagowała też administracja Trumpa, czego Orbán się nie spodziewał. Manifestacje odbywają się w najbardziej symbolicznych miejscach Budapesztu, w tym na placu Bohaterów. To właśnie tam 26-letni Orbán wygłosił porywające przemówienie, w którym domagał się ograniczenia wpływów sowieckich. Teraz jego młodzi następcy widzą w nim kontynuatora opresyjnej polityki tych, przeciwko którym sam buntował się w 1989 r.