Trump robi interesy z Chinami.
W czasie kampanii wyborczej Donald Trump oskarżał Chiny, że manipulują swoją walutą i groził wprowadzeniem 40-proc. ceł na chińskie towary. Obawiano się, że wywoła wojnę handlową. Tymczasem oba kraje zawarły właśnie układ handlowy, w którym USA zezwoliły na import chińskich kurczaków i otwieranie u siebie chińskich banków, a Pekin otworzył swój rynek dla amerykańskich operatorów kart kredytowych i agencji ratingowych oraz zniósł zakaz importu amerykańskiej wołowiny. Waszyngton z dumą ogłosił, że porozumienie przyczyni się do zmniejszenia deficytu w wymianie z Chinami już do końca tego roku.
Układ nie ma przełomowego znaczenia, choć trudno nie przyznać, że twarda retoryka Trumpa z kampanii, zapożyczona z jego biznesowych doświadczeń, w negocjacjach handlowych okazuje się skuteczna. Najważniejszy jednak jest sygnał polityczny – oto od spotkania z Xi Jinpingiem na Florydzie na początku kwietnia Trump odszedł od konfrontacyjnego kursu wobec Państwa Środka. Zależy mu bowiem na współpracy z Xi w pohamowaniu nuklearnych planów Korei Północnej, a poprawę stosunków z Pekinem traktuje też jako ostrzeżenie pod adresem Rosji. Ustępstwa Chin, z kolei, wydają się, zdaniem ekspertów, gestem mającym pomóc Trumpowi, pogrążonemu w tarapatach w związku ze śledztwem w sprawie jego rosyjskich kontaktów. Nic dziwnego – mimo różnic temperamentów obecni przywódcy USA i Chin, którzy stosunki między państwami traktują jedynie w kategoriach transakcyjnej Realpolitik, to w istocie ideowi krewniacy.