Obronimy demokrację! Nie chcemy tu Trumpów, Kaczyńskich, Orbánów! – niosło się w ubiegłym tygodniu w centrach czeskich miast. W sumie kilkadziesiąt tysięcy ludzi – największe demonstracje od kilku lat – wyległo na place, aby zaprotestować przeciw rodzącemu się antydemokratycznemu sojuszowi dwóch najpotężniejszych polityków w kraju: prezydenta Milosza Zemana i lidera populistycznej partii ANO wicepremiera Andreja Babisza, zwanego „czeskim Berlusconim”. Przed jesiennymi wyborami realna staje się groźba, że ta para może wprowadzić swoją wersję lokalnego autorytaryzmu. Zeman słynie od lat z umizgów do Putina, Babisz próbuje opanować kraj gospodarczo, wykupując m.in. prawie połowę czeskich mediów.
Właśnie o te media poszło demonstrantom. Babisz jest właścicielem stacji telewizyjnej i dwóch wielkich gazet. Publicznie zaklina się, że w działanie redakcji nie ingeruje. Tymczasem kilka dni temu anonimowy profil na Twitterze opublikował nagrania, na których Babisz z jednym z wpływowych dziennikarzy omawia przy kawie, w jakiej kolejności publikować kolejne materiały kompromitujące polityczną konkurencję. „To bym zostawił na jesień, przed samymi wyborami” – mówi na przykład o przygotowywanym w redakcji teście o niejasnościach wokół domu kupionego przez jednego z niechętnych mu polityków. W dodatku z kontekstu wynika, że aparatowi Babisza materiały na konkurentów dostarcza grupa tajniaków związanych z elitarnymi jednostkami policyjnymi do zwalczania mafii.
Sam Babisz sprawy komentować nie zamierza i w wywiadach ucieka w pustosłowie. Jego dymisji zażądał natychmiast premier Bohuslav Sobotka, ale niespodziewanie po stronie wicepremiera stanął prezydent.