Niemiecka armia i rząd federalny mają poważny problem z neonazizmem wśród wojskowych. Sprawa wyszła na jaw, gdy w jednej z toalet na lotnisku wiedeńskim znaleziono pistolet, który, jak się okazało, został tam ukryty przez podoficera Bundeswehry w obawie przed kontrolą. Namierzonego żołnierza aresztowano. Zatrzymano także jego wspólnika, z tej samej bazy wojskowej przy granicy z Francją, i współpracującego z nimi studenta. Mieli szykować zamachy na ważnych polityków niemieckich, pozorując je na ataki islamistów udających uchodźców. Właściciel ukrytego pistoletu podszył się pod imigranta starającego się o azyl w Niemczech. Podczas przeszukań policyjnych znaleziono w mieszkaniach prywatnych i na terenie koszar wykradaną wojsku amunicję i nazistowskie memorabilia.
Choć nie ma dowodów, że Bundeswehra jest przytuliskiem dla neonazistów, to jednak obecna minister obrony Ursula von der Leyen daje do zrozumienia, że armia nie przykłada się dostatecznie do walki z neonazizmem w jej szeregach. Dowódcy nie są przyganą zachwyceni, napięcie rośnie. Niemieckie ministerstwo obrony poinformowało w kwietniu, że wywiad wojskowy MAD prowadzi dochodzenia dotyczące 275 żołnierzy podejrzanych o działalność „skrajnie prawicową”, czyli neonazistowską. Na domiar złego, jednym z nich jest Hendrik Rottmann, agent MAD i radny z ramienia antyimigranckiej partii AfD. W mediach społecznościowych cytował hitlerowski slogan zakazany w demokratycznej republice federalnej.