Wzorowej braterskiej przyjaźni bułgarsko-rosyjskiej niespodziewany cios zadał sam prezydent Władimir Putin – i to w najczulszy punkt dumy narodowej. Komplementował mianowicie prezydenta Macedonii Giorge Iwanowa, przebywającego z wizytą na Kremlu, że „słowiańskie pismo przyszło do nas z macedońskiej ziemi”. W Sofii od razu zawrzało, głos zabrał prezydent, premier oraz ministrowie spraw zagranicznych, kultury i obrony. Ten ostatni, Krasimir Karakaczanow, jest przedstawicielem nacjonalistycznej koalicji Zjednoczeni Patrioci, więc wygarnął Putinowi najostrzej to, co inni lekko owijali w bawełnę. Otóż w IX w., kiedy za sprawą św. Cyryla powstawała późniejsza cyrylica, wspomniana przez Putina „macedońska ziemia” od blisko 200 lat była częścią Bułgarii, była ziemią bułgarską i jeszcze bardzo długo nią pozostawała. Słowiański alfabet to bułgarski wkład do cywilizacji Europy. „Dziwię się, że prezydent największego słowiańskiego państwa nie zna historii ludów słowiańskich” – kipiał minister.
Wezwano po wyjaśnienia ambasadora Rosji, zagotowało się też w internecie, gdzie najłagodniejsza propozycja dotyczyła zbiórki książek historycznych dla Putina, żeby mógł się dokształcić. Dużo mówiło się tam o prowokacji Moskwy i tradycyjnym imperialnym podejściu Kremla w rozgrywaniu Słowian. Zgodzono się, że słowa rosyjskiego prezydenta nie były lapsusem i że oznaczają ważny sygnał wysłany pod adresem Sofii. Ale jaki konkretnie – tego do końca nie udało się uzgodnić.