Prokuratura w Bratysławie złożyła do Sądu Najwyższego wniosek o delegalizację skrajnie prawicowej Partii Ludowej Nasza Słowacja. Od zeszłorocznych wyborów ugrupowanie ma własną reprezentację parlamentarną, a w sondażach popiera je co dziesiąty wyborca (wśród najmłodszych wiekiem prawie co czwarty). Najwyraźniej nie zraża ich, że symbolika partii wprost odwołuje się do czasów, gdy państwo było satelitą III Rzeszy i że działacze partii wychwalają ówczesnego faszystowskiego dyktatora księdza Jozefa Tiso. Ostro krytykują za to Unię (zbierają podpisy pod referendum o wystąpieniu ze wspólnoty) i NATO, lider partii Marian Kotleba specjalizuje się w obrażaniu Romów, żąda odebrania praw obywatelskich mniejszościom narodowym, a zachodnie demokracje nazywa „propagatorami niebezpiecznych sekt i dewiacji seksualnych”.
Prokuratora zarzuca ugrupowaniu, że jego działalność i cele są sprzeczne z konstytucją – pod tym zarzutem przed dekadą została zdelegalizowana pierwsza partia Kotleby. Komentatorzy obawiają się, że tym razem skutek może być odwrotny: od wejścia do parlamentu neonaziści zaczęli na pokaz łagodzić retorykę, więc przed sądem będą bronić się skuteczniej niż kiedyś, tymczasem całe zamieszanie może im pomóc w podbiciu popularności przed jesiennymi wyborami samorządowymi. W których, wbrew marzeniom Kotleby, mniejszościom etnicznym wciąż jeszcze wolno będzie głosować.