Zróbmy pierwszy krok – tak brzmiało motto papieskiej wizyty w Kolumbii. Chodzi o krok ku pojednaniu narodowemu z pomocą wiary. W mieście Villavicencio, epicentrum wieloletniego krwawego konfliktu, papież uczestniczył w spotkaniu modlitewnym o zaleczenie rany podziałów. Wysłuchał wystąpień stron i ofiar konfliktu: przedstawiciela lewicowo-marksistowskiej partyzantki FARC (o prawdzie), reprezentanta samoobrony obywatelskiej (o sprawiedliwości) i dwu ofiar przemocy (o pokoju i miłosierdziu). To w tym mieście FARC zaatakował przed laty kościół, gdzie przed walkami schroniła się ludność cywilna. Zginęło ponad sto osób. Były przywódca FARC Rodrigo Londono Echeverri, pseudonim Timoszenko, napisał list do Franciszka z wyrazami szacunku i prośbą o wybaczenie krzywd. Nawet jeden z karteli narkotykowych w Medellin (a partyzantka utrzymywała się z handlu opium) pokajał się za grzechy z okazji wizyty.
Do Kolumbii papież przybył wkrótce po zawarciu przez władze zawieszenia broni z inną partyzantką, ENL. Jest nadzieja, że wojna domowa dobiega końca. Ludzie chcą (s)pokoju, ale także wymierzenia sprawiedliwości sprawcom cierpień i zniszczeń. Głos papieża miał pomóc w tym sporze. Jeśli pomoże, Kolumbia będzie kolejnym po Kubie przykładem efektywności papieskiej dyplomacji.
Podobnych „cudów” spodziewa się Kościół w sąsiedniej Wenezueli, którą w kryzys wtrącił lewicowy prezydent Maduro. Episkopat kolumbijski zaprosił do udziału w mszach papieskich biskupów wenezuelskich. Już milion ludzi uciekło przed rządami Maduro do Kolumbii. Na pokładzie samolotu lecącego z Rzymu do Bogoty (musiał zmienić trasę z powodu huraganu Irma) Franciszek prosił o modlitwy za „piękną stabilizację” sytuacji w Wenezueli.