Nie udało się rozwiązać kryzysu katalońskiego w ciągu trzech tygodni, które minęły od referendum niepodległościowego. Głosowanie przeprowadzono, mimo że hiszpański Trybunał Konstytucyjny uznał je za bezprawne i sprzeczne z konstytucją. Organizatorzy referendum widzieli w nim realizację praw obywatelskich i narodowych. Kataloński ruch niepodległościowy nie ma poparcia większości, ale jest dostatecznie silny, by podtrzymać aspiracje i marzenia swych uczestników w każdych warunkach.
Przebieg plebiscytu naznaczyły brutalne interwencje policji państwowej, wymierzone w komisje i głosujących. Zdjęcia obiegły światowe media. Takie sceny w państwie demokratycznym muszą bulwersować. Wynik plebiscytu był przewidywalny, bo poszli głosować przede wszystkim zwolennicy niepodległości. 90 proc. głosowało za ogłoszeniem niepodległości w formie republiki (Hiszpania jest monarchią konstytucyjną). Ale frekwencja nie sięgnęła 50 proc., co oznacza, że za niepodległością opowiedziała się mniejszość uprawnionych.
Dlatego władze autonomiczne wprawdzie ogłosiły na podstawie rezultatów referendum niepodległość, lecz po pół minuty szef autonomii, Carles Puigdemont, ją zawiesił. Był to w jego intencji gest dobrej woli wysłany Madrytowi.
Rząd ma pilnować prawa
Rząd centralny gest uznał za pozbawiony sensu i treści, bo nie ma o czym dyskutować, skoro głosowanie było nielegalne, a rząd jest od tego, by pilnować przestrzegania prawa i konstytucji. Niemniej jednak premier Hiszpanii Mariano Rajoy nie zawiesił momentalnie autonomicznego statutu Katalonii.