Prorosyjski prezydent Igor Dodon, zwolennik strategicznego partnerstwa z Moskwą, przez blisko rok nie zdołał nominować ministra obrony. Poprzedniego odwołano w 2016 r. za sprzyjanie NATO, a Dodon zapewne wolałby na tym miejscu kogoś lepiej dogadującego się z Rosją. W sytuacji trwającej wojny na wschodzie Ukrainy, zamrożonego konfliktu w Naddniestrzu i obecności w kraju obcych wojsk postawa Dodona wywoływała ostrą krytykę ze strony rządu. Nie wiadomo jednak, na ile prozachodni kurs rządzącej koalicji jest prawdziwy, a poza tym ma ona też swoje za uszami, bo z mołdawskiego systemu bankowego zniknęło miliard euro, a oskarżenia padają także na koalicję. Na scenę wkroczył więc Sąd Konstytucyjny, który zawiesił prezydenta w wykonywaniu obowiązków do czasu powołania ministra.
Z pozoru to sukces demokracji, ale nie w Kiszyniowie, gdzie życie polityczne i niemal wszystkie instytucje, w tym Sąd Konstytucyjny, kontroluje najbogatszy oligarcha Vlad Plahotniuc. Choć nie pełni on żadnej funkcji państwowej, to faktycznie jest liderem i sponsorem Partii Demokratycznej, która stanowi drugie co do wielkości ugrupowanie rządzącej koalicji. Przed szykowanymi na przyszły rok wyborami parlamentarnymi Plahotniuc czaruje Mołdawian i obiecuje reformy. Zaufanie dla niego nie przekracza jednak nawet 5 proc. Tyle że głęboko rozczarowuje też polityka Brukseli, która przez lata wpompowała miliony euro pomocy dla Kiszyniowa, ale ostatecznie zamiast reform wspierała korupcję, gdyż nie potrafiła wyegzekwować realnych zmian. I to rozczarowanie może sprawić, że po ośmiu latach niekomunistycznej władzy do rządzenia ma szansę wrócić prorosyjska Partia Socjalistów prezydenta Dodona.