Ostatni raz Amerykanie strzelali do Rosjan podczas ekspedycji „Niedźwiedź Polarny”. W 1918 r., niedługo po wybuchu rewolucji październikowej, w okolice Archangielska i Władywostoku dotarło kilkanaście tysięcy Amerykanów w ramach międzynarodowej kampanii przeciwko Armii Czerwonej, zbrojnego ramienia bolszewików.
Kolejny raz Rosjanie i Amerykanie starli się bezpośrednio dopiero 7 lutego br. W nocnej bitwie na lewym brzegu Eufratu, stoczonej tym razem na piaszczystej pustyni, Rosjanie ponieśli sromotną porażkę, przy ogromnych stratach własnych i zerowych amerykańskich. Ta klęska, pisze w krytycznej wobec Kremla „Nowej Gaziecie” publicysta wojskowy Paweł Felgenhauer, obniży morale całej armii rosyjskiej, odbije się na dalszych inwestycjach w zbrojenia i ocenie rosyjskiej generalicji, która najwyraźniej zleciła awanturę nad Eufratem.
Wiadomo, że miejscem akcji była wschodnia Syria, dokładniej sąsiedztwo miasta Dajr az-Zaur i położone 14 km od niego pole gazowe z zakładem tłoczącym gaz ziemny. W spokojniejszych czasach postawił go tam amerykański koncern paliwowy Conoco. Podczas chaosu syryjskiej wojny domowej wciąż funkcjonujący obiekt zajęli fundamentaliści z tzw. Państwa Islamskiego (PI). Nielegalna sprzedaż gazu z tego zakładu, podłączonego do sieci rurociągów, stała się jednym z najpoważniejszych źródeł gotówki płynącej do kasy islamistów.
Po rozgromieniu PI pole gazowe, jak całe terytorium na syryjskim lewym brzegu Eufratu, przechwyciły Syryjskie Siły Demokratyczne (SDF). To ugrupowanie walczące z reguły z armią rządową Baszara Asada i ze wspierającym go rosyjskim kontyngentem wojskowym. W szeregach SDF dominują Kurdowie, choć opozycyjna armia składa się także m.in. z Arabów. Ich spoiwem jest wspólny wróg i taktyczny sojusz z Ameryką.