Świat

Mister Brexit

Jacob Rees-Mogg — ojciec chrzestny twardego brexitu

Jacob Rees-Mogg Jacob Rees-Mogg Cantab12 / Wikipedia
Jacob Rees-Mogg może zastąpić premier Theresę May, bo uosabia marzenie wielu Brytyjczyków o powrocie do utraconej epoki świetności.
Strach przed Rees-Moggiem jest paradoksalnie największą nadzieją na przetrwanie dla premier May, której przydaje się jako straszak w negocjacjach z Unią.Dominic Dibbs/Alamy Stock Photo/BEW Strach przed Rees-Moggiem jest paradoksalnie największą nadzieją na przetrwanie dla premier May, której przydaje się jako straszak w negocjacjach z Unią.

Na pierwszy rzut oka to polityczny dinozaur, wykpiwany bezlitośnie przez komików. Jak sam przyznaje, przypomina trochę Jasia Fasolę – zawsze ubrany w garnitur z marynarką i krawatem. Robi lekko nadąsane miny niczym prymus prywatnej szkoły. Jest jakby postacią wyciętą z komiksu, pacynką arystokraty z początku XX w., mitem stworzonym na zamówienie arcykonserwatywnej prawicy. Chodzącym żartem.

Nie potrzeba jednak wcale cudu, by Jacob Rees-Mogg został nowym premierem Wielkiej Brytanii, następcą wijącej się w negocjacjach z Unią Theresy May. Z ekscentrycznego ekstremisty przepoczwarzył się bowiem w ojca chrzestnego twardego brexitu, idei irracjonalnej – jak twierdzi przytłaczająca większość ekspertów – która jednak jak żadna inna potrafi dziś rozniecić emocje Brytyjczyków. Przy czym Rees-Mogg, jak przystało na dżentelmena sprzed stu lat, nie okazuje żadnych emocji.

Spinki z kogutkiem i łabędziem

Ale z Jasiem Fasolą coś ich różni. Bohater słynnego serialu gnieździł się w wynajętym pokoju. Rees-Mogg, syn byłego redaktora „The Times” Williama, mieszka z żoną, certyfikowaną arystokratką, i sześciorgiem dzieci w rezydencji Gournay Court w West Harptree. W garażu trzyma dwa swoje skarby – zabytkowe bentleye.

Żona Rees-Mogga, Helena de Chair, oczekuje na spadek, fortunę w wysokości 45 mln funtów (Rees-Mogg oświadczył się ponoć pod jednym z sześciu bezcennych obrazów van Dycka w domu panny de Chair). Tylko ona może zobaczyć męża bez garnituru, krawata i spinek z kogutkiem i łabędziem (to rodzinny herb). Jak sam przyznaje, gdyby nie miał ich na sobie poza domem, spaliłby się ze wstydu. Rees-Mogg ma lekkiego bzika na punkcie formalnego stroju. Od dziecka był starym malutkim. Już w wieku 12 lat zrobiono mu zdjęcie z „Financial Times” w ręku (zaczął też wtedy inwestować w akcje), maszyną do pisania i dwoma misiami zabawkami (jak na Fasolę przystało). Mówi się, że podczas nauki w Eton (potem skończył historię w Oksfordzie) kazał kolegom pucować sobie buty i biegać za sobą z parasolką.

Złośliwcy w Izbie Gmin mówią o nim, że wcale nie jest posłem z Somerset, tylko z XVIII w. Lewica uznaje go za toffa – snobistycznego, próżniaczego torysa, któremu należy się tylko pogarda. Rees-Mogg reaguje na takie ataki, nawet podczas oficjalnych imprez, z dużą rezerwą. Mało kto miał okazję widzieć, jak puściły mu nerwy. Czasem tylko widać na jego twarzy znikający niemal natychmiast grymas rozczarowania i gniewu.

Przy tym wszystkim mówi na dodatek dziwaczną angielszczyzną z epoki króla Edwarda VII (1901–10), cytuje łacińskie sentencje i nie ukrywa, że jest zarozumiały. Jak na patrycjusza przystało. Jakby nie obchodziło go zupełnie, co o nim myślą inni. Kto inny jak Rees-Mogg zaprzągłby do swojej kampanii wyborczej byłą nianię i ośmielił się krążyć prowadzonym przez nią mercedesem po górniczym wyborczym okręgu (zrobił tak w 1997 r., został wyśmiany i sromotnie przegrał).

Partia w partii

Pozornie Rees-Mogg to polityczny szaraczek. Od zwycięstwa w wyborach do Izby Gmin w 2010 r. tkwi daleko z tyłu na ławach konserwatystów jako poseł z malowniczego hrabstwa Somerset. Nigdy nie pełnił żadnych funkcji w rządzie ani w partii. Mimo to niedawny sondaż wykazał, że w wewnątrzpartyjnym głosowaniu bez problemu pokonałby słabnącą Theresę May, która z miesiąca na miesiąc grzęźnie w negocjacjach brexitowych, beznadziejnie poszukując rozwiązania satysfakcjonującego dla wszystkich.

Rees-Mogg jest w istocie wilkiem w owczej skórze. Stoi na czele świetnie finansowanej grupy posłów konserwatywnych, domagających się zupełnego i natychmiastowego zerwania z Unią Europejską. Ich lista nie jest jawna, ale do tzw. European Research Group należy być może nawet 60 posłów, dość by rozłożyć na łopatki cały rządowy program ustaw – jeśli tylko May ośmieli się rozmydlić brexit. O to zresztą podejrzewa ją lobby kierowane przez Rees-Mogga, który już dziś jest de facto „szefem partii w partii”.

Trudno mu odmówić politycznych talentów. Na jesiennej konferencji torysów podczas jego ośmiu przemówień boczne sale, gdzie występował, pękały w szwach. Za to główna, gdzie m.in. wygłosiła swoje fatalne przemówienie premier May, świeciła pustkami. Mówiący prosto z mostu Rees-Mogg robi odświeżające wrażenie, nawet przy innych politykach antyeuropejskiej prawicy.

Polityka w Wielkiej Brytanii zmieniła się w telewizyjne reality show. Na poparcie mogą liczyć tylko wyraziści zawodnicy. Rees-Mogg, przeciwnik małżeństw homoseksualnych i zwolennik zakazu aborcji nawet w przypadku gwałtu, w warunkach brytyjskich jest dziwolągiem. Chociażby dlatego, że jest katolikiem dawnego sznytu, wszystkie jego dzieci noszą (jako drugie) imiona papieży i mało znanych katolickich świętych oraz męczenników.

Nie sposób jednak odmówić mu autentyczności. Ma proste, bardzo zdecydowane poglądy: niskie podatki dla bogatych, ograniczenie pomocy zagranicznej, żadnej „bajki” o globalnym ociepleniu, zero sentymentów przy cięciu polityki socjalnej. I oczywiście pełne poparcie dla zakazanego przez laburzystów polowania na lisy z nagonką. Do tego sprawa dziś kluczowa, dzięki której Rees-Mogg zwycięża: jego konsekwentny kurs na tzw twardy brexit – wyjście z unii celnej, zamknięcie granic dla imigrantów i radosny handel z całym światem. No i żadnego okresu przejściowego dla unijnych praw na Wyspach, żadnych wpłat do budżetu UE i rozstrzygania brytyjskich sporów przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości. „To uczyniłoby nas państwem wasalnym” – grzmi Rees-Mogg. Nikt nie pyta już o szczegóły. A nawet gdy pyta, jak Wielka Brytania poradzi sobie z handlem z Europą, Rees-Mogg taktownie milczy. Zarzuca za to urzędnikom ministerstwa finansów, że ich ostrzeżenia przed zgubnymi skutkami brexitu to zwykła propaganda.

Wielu konserwatywnym Brytyjczykom taka patriotyczna litania całkowicie wystarczy. Wciąż noszą w sobie traumę utraty dawnej świetności i tęsknią za nową Margaret Thatcher. Na Theresie May wyraźnie się zawiedli. Poglądy umiarkowane wyborcom coraz częściej kojarzą się z krętactwami epoki premiera Tony’ego Blaira.

A Rees-Mogg to – jak napisał w jego sylwetce tygodnik „The Economist” – „czerwona budka telefoniczna w postaci ludzkiej”; królewski jacht Britannia w garniturze w paski; wspomnienie świata, w którym Brytyjczycy nie musieli składać hołdu bożkom multikulturalizmu, bezpieczeństwa i higieny pracy oraz feminizmu. 48-letni Rees-Mogg nie ma problemów z „bożkiem feminizmu”. Oświadczył niedawno, że nie zmienił ani jednej pieluchy swoich sześciorga dzieci. „Robi to świetnie nasza niania, a czasem z powodów praktycznych żona” – wyjaśnił.

W normalnych warunkach polityk tak kontrowersyjny nie miałby szans w pojedynku z tuzami Partii Konserwatywnej. Dziś jednak torysi to cień dawnej partii władzy. Zdolni uciekają od polityki. Do tego są ostro skłóceni. Dlatego właśnie z bieżącej awantury o brexit może się wyłonić tak niespodziewany zwycięzca.

Z jednej strony Rees-Mogg jest idolem podstarzałych konserwatystów. Przy czym aż 44 proc. szeregowych członków jego partii ma skończone 65 lat. To oni, a nie jak kiedyś posłowie konserwatywni w Izbie Gmin, rozstrzygną ostatecznie o wyborze lidera, jeśli szarpanina o warunki brexitu ostatecznie wywoła otwartą wojnę o przywództwo w partii. Z drugiej strony Rees-Mogga kochają też młodzi torysi. Liczą na to, że ich wygadany, błyskotliwy i dowcipny idol stanie się maskotką Brytyjczyków, zastępując poprzednie objawienie – Borisa Johnsona, obecnego szefa dyplomacji.

Dwa wrogie plemiona

To właśnie Young Tories wylansowali Rees-Mogga na celebrytę. W odpowiedzi na hasło Momentum, skrajnie lewicowego ruchu popierającego Jeremy’ego Corbyna, lidera Partii Pracy, rzucili dowcipne określenie „MoggMentum”. Jeden z jego zwolenników wytatuował sobie to hasło na piersiach. W internecie można kupić koszulki z podobizną Rees-Mogga stylizowanego na Ojca Chrzestnego. „Jesteśmy gotowi na Rees-Mogga” – tak brzmi hasło największej kampanii brytyjskiej prawicy na Facebooku. „Mamy na szczycie partii samych nudziarzy. Rees-Mogg bardzo się od nich różni” – mówi w wywiadzie Sam Frost, współorganizator tej kampanii.

Konserwatyści go uwielbiają pasjami – przekonuje Philip Cowley, profesor politologii z Queen Mary University w Londynie. – Jeśli przejdzie pierwsze głosowania i znajdzie się w końcowej parze, może wygrać. Większość posłów konserwatywnych boi się go jednak jak ognia. Taki polityczny dinozaur na czele ich partii może być zabawną maskotką, ale po okresie fascynacji musiałby oznaczać klęskę w wyborach. „Wybierzmy go, jeśli nie chcemy już nigdy wygrać” – mówił w rozmowie ze „Spectator” jeden z konserwatywnych ministrów (anonimowo). „Wybrać Rees-Mogga to tak, jakby napić się cykuty” – ostrzega były poseł Partii Konserwatywnej, wytrawny komentator konserwatywnego „The Times” Matthew Parris, i dodaje jadowicie: „Maniery Rees-Mogga pachną perfumami, ale jego poglądy są jak trucizna”.

Strach przed Rees-Moggiem jest paradoksalnie największą nadzieją na przetrwanie dla premier May, której przydaje się jako straszak w negocjacjach z Unią. Strach jednak to polityczny kapitał, który potrafi szybko topnieć. Wówczas to, co dziś niemożliwe, staje się codziennością.

Jeszcze parę lat temu nikt nie przypuszczał, że na czele Partii Pracy stanie skrajnie lewicowy Jeremy Corbyn. Teraz historia może się powtórzyć na prawicy. Polityczna Anglia podzieli się na dwa uzbrojone po zęby wrogie plemiona.

Polityka 11.2018 (3152) z dnia 13.03.2018; Świat; s. 46
Oryginalny tytuł tekstu: "Mister Brexit"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną