Na marmurowej tablicy przed najwyższym budynkiem Panamy (a jeszcze do niedawna całej Ameryki Łacińskiej) można przeczytać napis „Trump”: ale jedynie z bardzo bliska, bo to tylko odciśnięte ślady po zerwanych przez obsługę posrebrzanych literach. Tak wygląda finał miesięcznej batalii o kierowanie przybytkiem pomiędzy rodziną amerykańskiego prezydenta a mieszkającym w Stanach cypryjskim biznesmenem. Ten ostatni wykupił większość apartamentów w hotelu i po odkryciu, że przynosi on milion dolarów strat rocznie, namówił resztę inwestorów do przegłosowania pozbycia się Trumpa, w jednym z maili nazywając go „pijawką”. Słynna rodzina nie chciała oddać zarządu nad hotelem, więc przez cały luty pomiędzy pracownikami obu stron dochodziło do przepychanek (niekiedy musiała interweniować policja), dopóki sąd nie przyznał racji Cypryjczykowi. Trumpowie zapowiadają odwołanie, bo sprawa jest dla nich wizerunkowo ważna: od objęcia przez Donalda Trumpa prezydentury to już trzecie usunięcie nazwiska Trump z nazwy hotelu. Wcześniej spotkało to przybytki na Manhattanie oraz w Toronto.