Kreml po raz kolejny idzie na wojnę z internetem. Od tygodnia rosyjskie władze blokują komunikator Telegram. Na razie te wzmożone wysiłki przyniosły efekt uboczny: wskutek blokowania milionów adresów IP wiele stron internetowych ma problemy z prawidłowym funkcjonowaniem. Działania władz wywołują wściekłość użytkowników.
Kreml toczy swoją internetową bitwę pod flagą antyterroryzmu. Mało kto wierzy jednak w oficjalne uzasadnienia. Powszechnie wiadomo, że solą w oku rosyjskich decydentów jest od dawna założyciel Telegramu, 34-letni Paweł Durow. Popularność zawdzięcza swojemu pierwszemu dziecku: sieci społecznościowej Vkontakte, która zawojowała poradziecką przestrzeń, dystansując nawet takich gigantów jak Facebook. Ekscentryczny młody miliarder stworzył wielomilionowe państwo w państwie. Abstynent, weganin, libertarianin, publicznie drwi z największych rosyjskich świętości, takich jak Wielka Wojna Ojczyźniana. Durow ujawnił, że rosyjskie służby żądały dostępu do opozycyjnych grup, zakładanych w Vk podczas antykremlowskich protestów w 2012 r. Dwa lata później sprzedał swoje udziały w sieci Vkontakte i wyjechał z Rosji. Zapowiedział, że na zawsze. Niedługo później wypuścił komunikator Telegram. Federalna Służba Bezpieczeństwa domagała się od Durowa kluczy deszyfrujących wiadomości wysyłane przez użytkowników sieci. Ten konsekwentnie odmawiał.
Teraz, dzięki restrykcjom, Telegram zyskał światową sławę. Sam Durow – z łatką opozycjonisty epoki nowych mediów, na tle starzejącego się Putina i skostniałych „breżniewowskich” struktur państwa – może przyciągnąć zmęczonych powszechną stagnacją młodych ludzi. Mówi ich językiem. Putin i jego siłowicy tkwią tymczasem coraz głębiej w XX w.