Na przypadające we wrześniu 70. urodziny Korea chce się pokazać w całkowicie nowym wydaniu. W centrum stolicy zbudowane w latach 50. niskie budynki są zastępowane futurystycznymi wieżowcami. Na wschodnim wybrzeżu trwa budowa kilku pięciogwiazdkowych hoteli, planowany jest też kompleks turystyczny. Do obsługi przybywających gości przeznaczono nowoczesne lotnisko. Trwający od sześciu lat boom budowlany pochłonął już miliard dolarów. Dla jasności: chodzi o Koreę Północną, a nie Południową.
Koniec równych szans
Choć w powszechnej świadomości mieszkańców Zachodu komunistyczna dyktatura kojarzy się z szarzyzną i niedoborami, to nie do końca prawda. W dwóch centrach handlowych Pjongjangu można kupić płaszcze Burberry, zegarki Montblanc, 75-calowe telewizory Sony o rozdzielczości Ultra HD, kosmetyki Lancôme. Mimo że krajowe przedsiębiorstwo Pyeonghwa produkuje podróbki zachodnich aut, ze zdjęć turystów i dyplomatów wiadomo, że po północnokoreańskich ulicach jeżdżą też oryginalne Audi A6 czy Hummery na lokalnych tablicach.
Na otwartej z pompą w zeszłym roku stołecznej ulicy Rjomjong pnie się w górę więcej wieżowców niż w centrum Warszawy, najwyższy budynek ma 240 m. Czas wolny można spędzać w rozciągającym się na 15 ha aquaparku, ośrodku narciarskim z 10 trasami zjazdowymi, kinie 3D, na boiskach do squasha czy w studiach jogi.
Te wszystkie luksusy są niedostępne dla większości obywateli, szczególnie tych ze wsi, gdzie wyzwaniem wciąż pozostają dostawy prądu czy dostęp do leków i zwykłych środków sanitarnych. Ale zbytkami cieszą się donju, co w wolnym tłumaczeniu oznacza „władcy pieniędzy”. To rosnąca klasa nowobogackich, którzy zaczęli się pojawiać po 2002 r., gdy rząd wydał dekret zezwalający na „prywatną inicjatywę”. Kiedy dziesięć lat później do władzy doszedł nastawiony przychylnie do konsumpcji Kim Dzong Un, drobni handlarze zaczęli się zamieniać w prawdziwych oligarchów.
Symbolicznym donju jest Cha Chol Ma: choć jego teść był dogmatycznym komunistą i osobistym sekretarzem Kim Dzong Ila, to dziś ten były deputowany oraz pracownik MSZ uznawany jest za najbogatszego człowieka w kraju, wykorzystującego swoje polityczne koneksje do zdobywania państwowych kontraktów budowlanych.
Pojawienie się osławionego „1 proc.” w takim kraju jak Korea Północna przyciąga szczególną uwagę, ale jest tylko symptomem ogólnego trendu w regionie: rosnącego coraz bardziej rozwarstwienia społecznego. Zdaniem ekspertów: będącego wypaczeniem modelu, który przyniósł Azji sukces gospodarczy.
W ciągu czterech dekad kontynent wyraźnie się wzbogacił. Jeszcze w 1981 r. aż 1,7 mld jego mieszkańców żyło poniżej granicy ubóstwa, a dziś jedynie 700 mln, i to pomimo ogólnego wzrostu populacji. A wszystko wskazuje na to, że dobra passa lokalnych gospodarek wcale się nie kończy. Brytyjskie konsorcjum badawcze BMI Research prognozuje, że do końca przyszłej dekady połowa całego światowego PKB będzie wytwarzana właśnie w Azji – najwięcej oczywiście w Chinach (które zrównają się z USA), ale wyjątkowo silnym rozwojem będą też mogły pochwalić się Indie, Wietnam, Filipiny oraz Indonezja, a na ich sukcesie korzystać sąsiednie kraje.
Jednak dla wielu ich obywateli ta historia sukcesu jest złudna. Według Banku Światowego co czwarty mieszkaniec Azji jest zagrożony ponownym popadnięciem w biedę. Instytucja podkreśla, że dotychczasowym fundamentem azjatyckiego modelu była społeczna mobilność: zasada, że wszyscy mają równe szanse, a o powodzeniu decyduje ciężka praca. Tymczasem według Azjatyckiego Banku Rozwoju dziś przychody nisko wykwalifikowanych kadr maleją, a wysoko wykwalifikowanych rosną, zmniejszając szanse na przejście z jednej do drugiej grupy. Maleją w ten sposób szanse na równy dostęp do edukacji, a na lepsze miejsca pracy trafiają kandydaci z lepszym pochodzeniem społecznym. Choć regionalne PKB rośnie, to większość generowanego przez azjatyckie gospodarki bogactwa trafia do już okrzepniętej finansowej elity.
Miliarderzy i biedacy
„Gospodarka rynkowa nie może zniszczyć socjalizmu” – mówił w połowie kwietnia sekretarz generalny Komunistycznej Partii Wietnamu odwiedzający kubańskich towarzyszy. Nguyęn Phú Trong komentował w ten sposób wyhamowanie przez Hawanę reform liberalizujących handel i usługi – Latynosi zamrozili eksperyment między innymi dlatego, że najbardziej przedsiębiorczy zaczęli się bogacić niewspółmiernie szybko do reszty obywateli.
Komunistyczna Partia Wietnamu nie ma już jednak takich oporów: Pham Nhat Vuong, najzamożniejszy mieszkaniec kraju, zarabia w ciągu jednego dnia więcej niż statystyczny Wietnamczyk z dołu tabeli przez 10 lat, tylko w zeszłym roku powiększył majątek o niemal 2 mld dol. Od pogodzenia się Hanoi z kapitalizmem (największe zyski osiąga już nie państwowe przedsiębiorstwo petrochemiczne PetroVietnam, tylko Samsung – dzięki jego fabrykom Wietnam jest drugim największym eksporterem telefonów komórkowych na świecie) nierównomierności w dystrybucji bogactwa mierzone wskaźnikiem Giniego wzrosły.
To wspólne doświadczenia regionu. Na Filipinach mieszka 14 miliarderów, ale 41 proc. obywateli żyje na granicy ubóstwa. W Indonezji to odpowiednio 20 miliarderów i 43 proc. populacji. Według Uniwersytetu Pekińskiego najubożsi Chińczycy, stanowiący jedną czwartą społeczeństwa, posiadają nieco ponad 1 proc. państwowego majątku, za to 1 proc. najbogatszych kontroluje aż trzecią jego część. Najgorzej jest w Indiach: jeszcze w 2016 r. tamtejsza elita finansowa skupiała w swoich rękach 58 proc. krajowego bogactwa, dziś ma już 73 proc.
W opublikowanym jesienią eseju ekonomista Thomas Piketty (autor światowego bestsellera „Kapitał w XXI w.”) i jego kolega z uczelni Lucas Chancel przekonują, że nierówności zarobków w Indiach są dziś najwyższe, od kiedy w 1922 r. wprowadzono podatek dochodowy, a mimo że kraj jest jednym z najszybciej rozwijających się na świecie, owoce sukcesu zbiera głównie najbogatsze 10 proc. populacji, a nie klasa średnia, a już na pewno nie najbiedniejsi.
W specjalnej analizie dla Azjatyckiego Banku Rozwoju autorzy piszą, że winne zwiększającemu się rozwarstwieniu są te same czynniki, które w ogóle umożliwiły państwom regionu szybki rozwój gospodarczy, czyli: rozwój technologiczny, globalizacja oraz prorynkowe reformy. Automatyzacja, nawet jeżeli nie powoduje bezrobocia, to prowadzi do obniżenia płac robotników i zwiększenia dochodów właścicieli kapitału, a koncentracja inwestycji w zurbanizowanych ośrodkach – do relatywnego zubożenia mieszkańców wsi.
Obniżanie podatków dla międzynarodowych korporacji niby tworzy miejsca pracy, ale jednocześnie sprawia, że rządów nie stać na inwestycje wyrównujące szanse społeczeństwa. A od podwyższenia podatków odwodzą je obawy, że koncerny przeniosą się do jeszcze tańszych sąsiadów. Dlatego Indonezja zaproponowała dwa lata temu na forum Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej, żeby wszystkie państwa członkowskie solidarnie wprowadziły ustaloną dla regionu płacę minimalną, ale jak na razie poza Wietnamem i Kambodżą nikt nie poparł tego pomysłu.
Powrót do XIX w.
Problem zwiększających się nierówności majątkowych nie dotyczy oczywiście tylko Azji, jest zjawiskiem globalnym. Ale to właśnie tam widać najwyraźniej, że dla zrównoważonego rozwoju powinno się wciąż „Nagradzać pracę, a nie bogactwo”. Tak Oxfam tytułuje swój raport, wydany na dzień przed tegorocznym Światowym Forum Ekonomicznym w Davos. Organizacja przekonuje, że nierównościom można przeciwdziałać jedynie poprzez poprawienie ochrony praw pracowniczych, zapewnienie równego dostępu do edukacji i rynku pracy oraz przede wszystkim skuteczniejsze ściganie korporacji i bogaczy uchylających się od płacenia podatków.
Takich rozwiązań prawdopodobnie oczekuje też większość ludzi nienależących do 1 proc. najbogatszych. W badaniu przeprowadzonym przez Oxfam wśród 70 tys. osób w dziesięciu państwach aż trzy czwarte respondentów uznało, że dysproporcje pomiędzy finansową elitą a resztą społeczeństwa są zbyt rażące, a dwie trzecie wyraziło nadzieję, że ich rządy podejmą aktywną politykę w celu ich ograniczenia.
W publikacji sprzed czterech lat ekonomiści z Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju oraz historycy z uniwersytetu w Utrechcie pisali, że nierówności majątkowe radykalnie zmniejszyły się w latach 1950–80, ale od tamtej pory znów wzrosły do poziomu z... 1820 r. Co prawda ostatnio w modzie znów są zjawiska, które wydawały się już tylko wspomnieniem z historii (np. wiara w płaską Ziemię czy faszystowskie marsze w Gdańsku), ale cofanie się w czasie do XIX w. raczej nie powinno być kierunkiem, w którym zmierzają nowoczesne gospodarki.
***
Temat tekstu porusza film „Pokolenie pieniądza” Laurena Greenfielda, pokazywany aktualnie na Festiwalu Filmowym Millennium Docs Against Gravity.