Biały Dom, inaczej niż Nowogrodzka, ogłasza regularnie szczegółowe raporty o stanie zdrowia prezydenta. Nie wymaga tego prawo, tylko polityczny obyczaj. Donald Trump, najstarszy prezydent w momencie objęcia urzędu (70 lat), i tutaj zaczął się wyłamywać, odmawiając z początku ujawnienia swoich danych. Kiedy po jego dziwacznych tweetach i innych kontrowersyjnych zachowaniach pojawiły się pogłoski o psychicznym niezrównoważeniu, w styczniu jego osobisty lekarz Ronny Jackson ogłosił w końcu wyniki jego trzygodzinnych badań medycznych, w tym kondycji umysłu, która, jak podkreślono, nie odbiega od normy. A z fizycznym zdrowiem wszystko jest OK, poza tym, że prezydent ma lekką nadwagę, nie przestrzega zdrowej diety i nie uprawia sportów (poza golfem).
Trump już w czasie kampanii wyborczej chełpił się, że jest jakoby najzdrowszym kandydatem prezydenckim w historii kraju. List to stwierdzający ogłosił wtedy jego ówczesny lekarz Harold Bornstein. Tymczasem na początku maja doktor Bornstein oświadczył, że cały list... podyktował mu Trump. Dodał również, że w lutym 2017 r. ochroniarze prezydenta wtargnęli do jego biura i zabrali wszystkie dokumenty z danymi o prezydenckim zdrowiu. Rzeczniczka Białego Domu Sarah Sanders wyjaśniła, że nie był to „nalot” – jak określał wizytę Bornstein – tylko „standardowa procedura” przejmowania danych medycznych prezydenta przez administrację. Czy rzeczywiście?