Katalonia ma nowego premiera, ale pomysły na rozwiązanie kryzysu pozostały te same.
Bez wspominania hiszpańskiej konstytucji lub króla (jak to było wcześniej w zwyczaju), za to z obietnicą „wierności narodowi Katalonii” – tak akcenty w przemowie podczas swojego zaprzysiężenia rozłożył Quim Torra, nowy premier autonomicznego regionu. Wybieranie go zajęło proniepodległościowym partiom aż pięć miesięcy, a głosowanie wygrał zaledwie jednym punktem i tylko dlatego, że najbardziej lewicowe ugrupowanie CUP wstrzymało się od głosu – równocześnie zapowiadając, że wychodzi z koalicji, bo nie do końca mu ufa.
Torra to bowiem człowiek całkowicie zależny od poprzednika na tym stanowisku, Carlesa Puigdemonta, dzień po swoim wyborze od razu pojechał się z nim konsultować do Niemiec. Sam wcześniej pracował na rynku ubezpieczeniowym i wydawniczym, był także aktywnym działaczem proniepodległościowym, ale nigdy nie próbował sił jako polityk: w parlamencie znalazł się tylko dzięki wciągnięciu przez poprzednika na społeczną listę wyborczą, nie będzie więc w stanie uniezależnić się od jego wpływu. Z jego polecenia mianował na ministrów dwóch polityków przebywających w więzieniu oraz dwóch ukrywających się przed hiszpańskim wymiarem sprawiedliwości w Belgii, która już zapowiedziała, że nie podda ich ekstradycji. Sam Puigdemont oczekuje na podobną decyzję w Niemczech, gdzie sąd już ogłosił, że może go ewentualnie wydać Madrytowi za sprzeniewierzenie środków publicznych, a nie bunt przeciw państwu, jak chciałby premier Mariano Rajoy.
Nie wiadomo jednak, czy Torra da radę w ogóle rządzić. Hiszpański premier – w odpowiedzi na mianowanie aresztowanych i zbiegłych – zapowiedział, że podtrzymuje zawieszenie katalońskiej autonomii do czasu zastąpienia ich legalnymi kandydaturami.