Szok w Kościele rzymskokatolickim w USA. Kardynał Theodore McCarrick (ur. 1930), kreowany przez Jana Pawła II w 2001 r., nie może publicznie sprawować funkcji kapłańskich. Tak postanowił Watykan, gdy specjalna komisja kościelna potwierdziła, że zarzuty o molestowanie seksualne nieletnich ministrantów przez obecnego kardynała są wiarygodne. McCarrick zaprzecza. Ma oczywiście prawo do obrony, ale sprawa już kładzie się cieniem na hierarchę i Kościół amerykański. Media katolickie pytają, jak to możliwe, by przez wiele lat duchownemu uchodziło na sucho, że molestował nieletnich i wchodził w relacje seksualne z osobami dorosłymi. Katolicy zaś zachodzą w głowę, jak pogodzić prywatne zachowania hierarchy, sprzeczne z zasadami moralnymi głoszonymi przez Kościół, z wysoką pozycją McCarricka w amerykańskim życiu kościelnym i publicznym.
Teraz jego sprawa jest w gestii samego papieża. To dla niego kolejny gorący kartofel. Po kryzysie pedofilskim w Kościele chilijskim, do którego sam się przyczynił, jego dalsze decyzje w sprawie McCarricka będą ważnym testem wiarygodności. Sprawa zbiega się z innymi. Trybunał watykański skazał właśnie papieskiego dyplomatę, ks. Carlo Capellę, na karę pięcioletniego odosobnienia i grzywnę za posiadanie „pedopornografii”. W Australii szykuje się proces innego kościelnego purpurata: kard. George’a Pella, w związku z podobnymi zarzutami.
W Chile tamtejszy episkopat podał się w całości do dymisji na znak pokuty za chronienie drapieżcy seksualnego w sutannie. Franciszek przyjął dymisję trzech z jego członków. Komentatorzy uważają, że ta sama kościelna „kultura milczenia” działała na korzyść McCarricka. Ale zaznaczają, że coś drgnęło, skoro dziś można publicznie potwierdzić poważne zarzuty przeciwko kościelnemu VIP-owi w randze kardynała, a Watykan zaraz potem zawiesza go w posłudze.