W liście do ministra spraw wewnętrznych 18 tys. francuskich rzeźników zaapelowało o ochronę przed zmasowanym atakiem wegan, „starających się narzucić społeczeństwu bezmięsny styl odżywiania”. Oberwało się też przy okazji mediom społecznościowym za „nadmierne i niczym nieuzasadnione lansowanie wegańskiego stylu życia”.
Rzeczywiście, niemiłych incydentów w całym kraju było kilkanaście, głównie zamalowywanie czerwoną farbą rzeźniczych witryn; ale atakowane były także sklepy z serami, napisami: „Mleko to gwałt” i „Mleko to morderstwo”. W marcu jeden z wegańskich blogerów dostał siedem miesięcy w zawieszeniu za swój komentarz po zamachu w supermarkecie w Trèbes, gdzie wśród ofiar znalazł się rzeźnik: „Szokuje was, że morderca został zabity przez terrorystę? Mnie nie. Jest w tym sprawiedliwość”.
W ojczyźnie boeuf bourguignon zadeklarowanych wegetarian i wegan jest od 3 do 5 proc. Ale bardzo szybko rośnie grupa flexitarian, jak ich się tu nazywa, którzy z rozmaitych powodów znacznie ograniczają konsumpcję mięsa. We Francji jest dziś 1691 restauracji „czysto wegetariańsko-wegańskich” (z tego 290 w Paryżu) i w ciągu ostatniego pół roku przybyło ich 450, tak mocny to trend. Umacnia go silny tu ruch obrony praw zwierząt, z Brigitte Bardot na czele, oraz makabryczne filmiki z ubojni, wrzucane systematycznie do internetu. Tam apel wkurzonych rzeźników traktowany jest jako akcja promocyjna w przegranej sprawie. Ale i druga strona ma pewne sukcesy: parlament odrzucił niedawno pomysł, aby we francuskich szkołach jeden dzień w tygodniu był bezmięsny.
Szykowany jest też projekt ustawy, aby zakazać używania nazw: stek, filet, bekon czy parówka w odniesieniu do wyrobów, które nie zawierają mięsa. Bo inaczej – jak twierdzi szef federacji rzeźników CFCBT Jean-François Guilhard – wkrótce wyparuje cały obszerny sektor francuskiej cywilizacji.