Uwaga, od 1 lipca Francja na 900 tys. km swoich dróg dwukierunkowych ograniczyła prędkość z 90 do 80 km na godz.! Taka reforma, od lat proponowana przez CNSR, wpływową Krajową Radę do spraw Bezpieczeństwa Drogowego, przez kolejne rządy uznawana była za ogólnie słuszną, ale nieakceptowalną. Czyli przynoszącą nieproporcjonalnie wielkie straty sondażowe.
Premier Edouard Philippe, jak sam to określił, „podjął ryzyko niepopularności, aby ratować ludzkie życie”. A konkretnie, jak wyliczyła CNSR, 350 do 400 osób rocznie, do uratowania przez takie zmniejszenie prędkości, które w praktyce o 13 m skraca drogę hamowania. Pionierskie są tu badania Jana-Erica Nilssona ze Szwedzkiego Instytutu Drogownictwa, europejskiego guru zmniejszania prędkości. A akurat takie drogi, nierozdzielone pośrodku pasem ochronnym, należą we Francji do najbardziej niebezpiecznych i morderczych.
Jak należało się spodziewać, nie pomogła duża kampania społeczna: 74 proc. Francuzów, w sondażu BVA, jest przeciwna nowemu ograniczeniu. Ich argumenty dobrze oddaje stowarzyszenie pod nazwą „40 mln kierowców”, reprezentujące nastroje ludu za kierownicą.
Uważa ono, że to nowy rodzaj podatku drogowego i łupienia kierowców (mandat za skromne przekroczenie prędkości zaczyna się od 68 euro), a zwyczajowo po takich drogach i tak jeździ się na co dzień z prędkością w okolicach setki, i nic tego nie zmieni. Doktryna Nilssona, przekonuje stowarzyszenie, nigdy nie została udowodniona, a ograniczenia prędkości nie powinny być stosowane ogólnie i generalnie, ale bardziej wybiórczo. Nie wydaje się, aby ten spór był do rozstrzygnięcia.