Niby już po happy endzie, a spektakl trwa. Jaskinia Tham Luang zostanie zamieniona w muzeum akcji ratunkowej, której powodzenie uznano za cud. Nie wiadomo tylko, czy placówka będzie całoroczna, skoro od czerwca do października woda monsunu zalewa tunele. Studio filmowe z Los Angeles twierdzi, że to ono dostało prawo od tajlandzkiego rządu do sfilmowania opowieści, za ekipą z Kalifornii ustawia się kolejka chętnych.
Trzech spośród chłopców z drużyny piłkarskiej Dziki i ich trener są bezpaństwowcami, trudno uwierzyć, by nie dostali teraz obywatelstwa. – Spodziewam się, że całej trzynastce zostanie nadany status bohaterów narodowych. Rządząca krajem junta pewnie spróbuje wykorzystać ich politycznie. Akcja skoncentrowała uwagę mediów całego świata, Tajlandii zdarzyło się to wcześniej tylko raz, po tsunami w grudniu 2004 r. – mówi prof. Bogdan Góralczyk, były ambasador Rzeczpospolitej w Tajlandii.
Podzielonym krajem twardą ręką rządzą wojskowi. Kilka lat temu, zgodnie z miejscowym zwyczajem wtrącania się mundurowych do cywilnej polityki, przeprowadzili zamach stanu. Zakończyli ostry spór zwaśnionych stronnictw – populistów i miejskiego establishmentu – i zastopowali kariery polityków, którzy próbowali podminować pozycję środowisk związanych z armią. Mimo wojskowych porządków oraz cenzury zarzewie buntów się tli.
Stąd akcja w jaskini stała się pokazem sprawności wojska, z eksponowaniem roli nurków tajlandzkiej marynarki wojennej. Nieodzowny okazał się jednak udział specjalistów z zagranicy, to dwaj Brytyjczycy jako pierwsi dotarli do uwięzionych. Z 13 uwięzionych tylko jeden porozumiewał się z zagranicznymi ratownikami. 14-latek znał języki obce, bo jest uchodźcą z sąsiedniej Mjanmy, dawnej Birmy. Takich jak on w Tajlandii jest ok.