Tego lata w Europie padną niechybnie dwa rekordy: rekord temperatur, w pobliżu 50 st. C, i rekord odwiedzin turystów. Już ubiegłoroczny wynik był imponujący: z 1,3 mld pobytów turystycznych odnotowanych przez ONZ, 51 proc. przypadło na Europę; w tym roku będzie jeszcze więcej. Padną ubiegłoroczne rekordy: 87 mln turystów we Francji, 82 mln w Hiszpanii, 58 mln we Włoszech, Niemcy – 37 mln, ba, niewielką Holandię odwiedziło 17,9 mln osób. Kiedyś państwa promowały turystykę nakładem sporych środków, teraz odwiedzający sami się pchają. Mają tanie linie lotnicze, tańsze kwatery w Airbnb i rosnącą siłę nabywczą oraz ambicje, szczególnie w Chinach i Indiach. I do tego prawdziwa eksplozja biznesu wielkich statków wycieczkowych. Europę znów też pokochali Amerykanie, uzbrojeni w drogie dolary; wszystko tu jest dla nich śmiesznie tanie. A ocieplony klimat zachęca do dłuższych wakacji i wydłuża sezon.
Teraz raczej trzeba turystów zniechęcać. Rozrywkowa hiszpańska wyspa wywiesiła tego lata wielkie plakaty: „Turism kills Mallorka!”. Grecja (27 mln przybyszy) wprowadziła podatek turystyczny od każdej nocy tu spędzonej, o podobnym myśli modna Islandia, gdzie turystów jest już 7 razy więcej niż mieszkańców. Dubrownik wprowadził limit dzienny 8 tys. odwiedzających słynną starówkę. Barcelona, inny europejski faworyt, którą odwiedziło w ub.r. 32 mln osób, zamroziła budowę nowych hoteli w centrum, wprowadza limit odwiedzających słynny targ Boqueria, ale z kościołem Sagrada Familia tego już raczej nie da się zrobić. Wenecja ogranicza wizyty wielkich statków wycieczkowych do 5 dziennie, lansuje całą lagunę i pobyt na stałym lądzie, ale i tak wszyscy chcą na plac św. Marka.
Takie miejsca zamieniają się szybko w parki rozrywki, gdzie nie ma miejsca dla lokalsów, jeśli nie pracują w usługach turystycznych.