Prawie stan wojenny to rzeczywistość Sinciangu. Tak porządki w autonomicznym regionie na zachodzie Chin widzą krytycy chińskiej partii komunistycznej. Dostarczają dowody na dyskryminację przeważnie muzułmańskich Ujgurów, ludu pochodzenia tureckiego, stanowiącego większość z 21 mln mieszkańców regionu. Policja kontroluje przechodniów o tureckich rysach twarzy, powszechnie skanowane są telefony komórkowe, trzeba rejestrować nowo kupione noże i oddawać próbki DNA.
Komitet ds. Eliminacji Dyskryminacji Rasowej ONZ raportuje, że co najmniej milion Ujgurów przetrzymywanych jest bezprawnie w obozach internowania. Byli więźniowie opisują placówki jako czarne dziury, miejsce bezprawia. Władze ripostują, że to oszczercze plotki. Kampania wymierzona jest jedynie w radykałów i terrorystów, a oszukanym przez ekstremizm religijny trzeba pomagać w drodze reedukacji, prowadzonej w odosobnieniu. Chodzi o to, by Sinciang nie stał się drugą Syrią lub Libią.
Ateistyczna partia komunistyczna intensywnie wymusza posłuszeństwo od wszystkich związków wyznaniowych. Tzw. sinizacja religii bywa totalna, ale czasem trafia na poważny opór. W sierpniu urzędnicy w 20-tys. mieście Weizhou, leżącym w autonomicznym regionie Ningxia, nakazali rozbiórkę meczetu, ich zdaniem samowoli budowlanej. Lokalni muzułmanie urządzili antyrządową manifestację, która – co w Chinach nieczęsto się zdarza – przyniosła skutek. Meczet zostaje, choć prawdopodobnie czeka go usunięcie kopuł i innych „zbyt arabskich” elementów.
Tymczasem państwowy chiński koncern CSCEC stawia w Algierze meczet, z najwyższym na świecie minaretem, mierzącym 265 m. Algierczycy utrzymują, że będzie to trzecia największa świątynia muzułmańska, ustąpi tylko Mekce i Medynie. Chińscy robotnicy pracują 24 godziny na dobę i tylko zła pogoda może pokrzyżować plany zakończenia przedsięwzięcia do końca roku.