Asad zajmuje Idlib. To ostatni ważny region pod kontrolą opozycji w trwającej siedem i pół roku wojnie w Syrii. Zajęcie tej 2,5-milionowej prowincji dopełni militarne zwycięstwo „rzeźnika z Damaszku”. I ma to charakter wielkiego symbolu.
Na terenie dzisiejszej Idlib cztery tysiące lat temu rozkwitła Ebla – pierwsze państwo syryjskie. Już w nazwach słychać powinowactwo tych miejsc. W szczycie rozkwitu Eblę porównywano z Mezopotamią i starożytnym Egiptem. Była jedną z najstarszych i największych cywilizacji ludzkich, a padła banalnie: pod naporem czystej siły. Spaliły ją wojska Naram-Sin, akadyjskiego imperatora.
Mimo że Asadowi daleko do Naram-Sina, a dzisiejsze na wpół dżihadystyczne Idlib to ledwo cień wspaniałej starożytnej Ebli, ofensywa syryjskiej armii kończy ważny etap historii Syrii i świata: pierwszą wojnę w nowym międzynarodowym porządku. Oto, co o nim wiemy:
1. Zachód przestał dyktować warunki.
Już w drugim miesiącu wojny rozległo się unisono: „Asad musi odejść”, choć nikt dobrze nie wiedział, czy to realne. Zbiorowe oszołomienie polityków po nagłym upadku Ben Alego w Tunezji i Mubaraka w Egipcie skołowało nawet Rosję i Chiny. Nie zawetowały one rezolucji ONZ, zezwalającej w istocie na interwencję NATO w Libii. Ta szła opornie, mimo że Libia to kraj zamieszkany tylko przez 7 mln ludzi, praktycznie bez armii.
Wojna w Libii postawiła NATO w roli niekompetentnych pomagierów ekstremistycznych bojówek, niewiele lepszych od Muammara Kaddafiego. Im bardziej stawało się to jasne, tym bardziej malał apetyt na kolejną interwencję w Syrii – kraju z o wiele bardziej skomplikowaną mozaiką etniczno-religijno-społeczną i silniejszą armią.
Zaklęcie „Asad musi odejść” wykorzystali przeciwnicy demokracji.