Nie jest taka jak poprzednich 32 burmistrzów Tunisu. Nie pochodzi z bogatej rodziny związanej z biznesem turystycznym czy wydobywczym. Nie urodziła się w jednym z kosmopolitycznych miast na północy kraju. Nie dostała spadku po rodzicach, tak jak większość współczesnej elity Tunezji. W końcu nie dostała też politycznej nominacji, jak jej poprzednicy – zdobyła stanowisko w twardej walce wyborczej. I co może najważniejsze, Suad Abderrahim nie jest mężczyzną, jak poprzednich 32 burmistrzów Tunisu.
To prawdopodobnie pierwszy taki przypadek w historii świata arabskiego. Jeszcze podczas kampanii jej przeciwnicy przekonywali, że 54-letnia Abderrahim nie może zostać burmistrzynią, choćby dlatego, że funkcja ta tradycyjnie związana jest z przywilejem prowadzenia piątkowych modłów w najważniejszym meczecie miasta. A tego kobieta oczywiście nie może robić.
Ale tu nie chodzi o stolicę pierwszego lepszego kraju arabskiego. Tunezja to taka arabska Holandia, zawsze na czele modernizacji, rozdziału religii i życia publicznego. Od średniowiecza oaza swobód i niezależnego myślenia pośród pustyni despotyzmu i religijnego fanatyzmu. To w Tunezji w grudniu 2010 r. rozpoczęła się arabska wiosna i tylko tam udało się ją obronić. Dobitnym przykładem tego były niedawne pierwsze wybory lokalne.
1.
Niepodległa Tunezja po 1956 r. była państwem silnie scentralizowanym. Wynikało to z pomysłu na odgórną modernizację, którą wdrażali kolejni prezydenci kraju. Dla ojca niepodległości Habiba Burgiby było oczywiste, że wielki skok w tworzeniu nowoczesnego tunezyjskiego narodu jest możliwy wyłącznie za pomocą silnej ręki. I miał przebiegać na trzech płaszczyznach jednocześnie.
Po pierwsze, według Burgiby i jego następcy Ben Alego, należało skoncentrować się na bogatych miastach północy, bo berberskie południe było – według nich – społecznie niereformowalne.