My way or high way – tym angielskim idiomem można podsumować stosunek Unii do brexitu na zeszłotygodniowym szczycie w Salzburgu. Premier Theresa May przywiozła do Austrii następującą propozycję: Wielka Brytania zostaje w jednolitym rynku, ale zgadza się tylko na wolny przepływ towarów, nie usług. Reakcja Unii, wypowiedziana ustami Donalda Tuska, była kategoryczna: cztery wolności (przepływu towarów, usług, kapitału i ludzi) są nierozłączne. Albo to akceptujecie (my way), albo w marcu 2019 r. wychodzicie z Unii bez żadnej umowy (high way).
Oburzona May, która liczyła na podziały po drugiej stronie kanału angielskiego, domagała się „szacunku” i „realnego zaangażowania” w negocjacje. Ale pozostali najwyraźniej nie widzą takiej potrzeby, zakładając, że Brytyjczycy ostatecznie zgodzą się na wszystko, aby uniknąć tzw. twardego brexitu. Po Salzburgu najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest więc tzw. ślepy brexit: do marca strony ustalą warunki wyjścia, a później – do grudnia 2020 r. – już formalnie spoza Unii, ale wciąż na warunkach przejściowych, Londyn będzie negocjował przyszłe relacje z Unią. Już ze znacznie słabszej pozycji.
W Salzburgu rozmawiano – a w zasadzie kłócono się – również w sprawie imigracji. Ustalono właściwie tylko wzmocnienie patroli na Morzu Śródziemnym i rozpoczęcie rozmów z Egiptem w kwestii powstrzymywania imigrantów. Spór wybuchł nie tylko o nowe zasady relokacji. Część państw sprzeciwiła się także wzmocnieniu Frontexu, unijnej agencji ds. granic. Zirytowany Emmanuel Macron rzucił na odchodne: „Państwa, które nie chcą silniejszego Frontexu czy solidarności (relokacji – przyp. red.), opuszczą strefę Schengen”, „Państwa, które nie chcą więcej Europy, nie powąchają funduszy strukturalnych”.