Zdobyte 37,2 proc. głosów dla bawarskiej CSU to najgorszy od 60 lat wynik partii, która świetnie administruje, bo Bawaria jest najzamożniejszym niemieckim landem z najniższym bezrobociem. Ale jej szef się przeliczył. Ataki Horsta Seehofera – w Berlinie jest ministrem spraw wewnętrznych – na politykę własnego rządu w sprawie uchodźców miały przyciągnąć zwolenników Alternatywy dla Niemiec (AfD). Stało się odwrotnie: ok. 200 tys. tradycyjnych wyborców CSU głosowało na AfD (zebrała 10,3 proc.). A zniesmaczeni nacjonalizmem skrajnej prawicy przeszli do triumfujących teraz Zielonych (17,6 proc.) i Niezależnych (11,8 proc.). Drugim wielkim przegranym tych wyborów jest SPD (9,7 proc.), która nigdy w Bawarii nie była zbyt silna, jednak tracąc ponad połowę wyborców, staje się jeszcze słabszym partnerem i tak już niewielkiej „wielkiej koalicji” w Berlinie. Dobra wiadomość tych wyborów to właśnie zaskakująco korzystny wynik Zielonych i Niezależnych oraz słabszy, niż się obawiano, Alternatywnych. Sobotnia demonstracja w Berlinie przeciwko skrajnej prawicy – w której uczestniczyło niemal ćwierć miliona ludzi! – także potwierdziła mobilizację sił centrowych w Niemczech.
Wybory w Bawarii zdyskredytowały obecne kierownictwo CSU, także nowego, młodego i mało okrzesanego premiera landu Markusa Södera. Osłabiły też Angelę Merkel. Pani kanclerz wprawdzie już zapowiedziała, że na grudniowym zjeździe CDU będzie ponownie kandydowała na stanowisko szefa partii. Jednak po raz pierwszy spotyka się z – jeszcze mało wyraźną – opozycją we własnej partii. Jeśli jednak za dwa tygodnie wybory w Hesji skończą się dla CDU takim samym tąpnięciem jak teraz dla CSU, możliwe, że ktoś na zjeździe powie: „Angela, teraz moja kolej na przywództwo”.