Czy braki na krajowym rynku ryżu pogrążą prezydenta Duterte?
Prezydent Filipin Rodrigo Duterte zezwolił na import zagranicznego ryżu. Wcześniej kraj dążył do ryżowej samowystarczalności. Rolników chroniono przed zewnętrzną konkurencją, najbiedniejsi obywatele, za sprawą państwowych subsydiów, mogli liczyć na tanie ziarno, będące podstawą miejscowej kuchni i mimo dopłat jedną z najpoważniejszych pozycji w wielu domowych budżetach. Tej jesieni system nie wytrzymał. Po zbyt skromnych zbiorach krajowy ryż stał się znacznie droższy od sprowadzanego. Uwolniony import ma pomóc hamować inflację napędzaną osłabieniem miejscowego peso, rosnącą ceną ropy naftowej i przeprowadzoną nie w tempo reformą podatków, mającą przynieść fundusze na przedsięwzięcia infrastrukturalne. Niby inflacja nie jest wysoka, to raptem 6,7 proc., ale rośnie od początku roku, jest najwyższa od blisko 10 lat, a najmocniej zdrożały towary pierwszej potrzeby. Co przekłada się na społeczne nastroje, m.in. zrozumiałe niezadowolenie warstw najuboższych. Dały prezydentowi władzę, a nie korzystają z ponad 6-proc. wzrostu gospodarczego.
Wciąż bardzo popularny Duterte (sondaże dają mu ok. 60 proc. poparcia) obiecał, że wyciągnie biednych z mizerii, a teraz robi to, co każdy populista, gdy nie udaje się spełnić obietnic: znajduje winnych. Źródła drożyzny widzi m.in. w sporze handlowym Chin z USA, a na odcinku krajowym w domniemanym spisku pośredników w handlu ryżem. Prawda czy nie, w każdym razie Duterte daje im ostrzeżenie. Trudno je ignorować, biorąc pod uwagę, z jaką bezwzględnością, bez oglądania się na prawo i fakty, prowadzi kampanię walki z narkotykami.