Irlandia bez kary za bluźnierstwo i z nowym – starym prezydentem.
W Republice Irlandii w miniony piątek wybierano prezydenta państwa. Wybory połączono z referendum w sprawie zapisanej w konstytucji kary za bluźnierstwo (do wysokości 25 tys. euro). Media światowe poświęciły więcej uwagi referendum niż wyborom głowy państwa. Uchylenie artykułu przewidującego grzywnę za działania i wypowiedzi obrażające uczucia religijne obywateli okazało się mniej kontrowersyjne dla irlandzkich wyborców niż ubieganie się urzędującego prezydenta Michaela Higginsa (77 lat) o drugą siedmioletnią kadencję, choć po pierwszej wygranej obiecywał, że nie będzie się o nią ubiegał. Według wstępnych wyników Higgins zdecydowanie prowadzi w rywalizacji z piątką rywali w stawce prezydenckiej, a zwolennicy uchylenia kary za bluźnierstwo (71,1 proc.) mają miażdżącą przewagę nad zwolennikami jej zachowania (26,3 proc.).
Tylko niecałe dwa procent głosujących nie wzięło udziału w referendum. Frekwencja wyborcza była jednak najniższa (45 proc.) w historii ośmiu irlandzkich elekcji prezydenckich, a dobry wynik zrobił Peter Casey, milioner socjalista, uważany za wyraziciela zmęczenia wyborców obecnym systemem polityki irlandzkiej. W niepodległej Irlandii kary za bluźnierstwo nigdy nie wymierzono. To może tłumaczyć wynik referendum. Większość głosujących uznała sprawę za prawną ramotę. Gdy w maju Irlandczycy głosowali w referendum w sprawie ograniczonej liberalizacji prawa do aborcji, frekwencja była dwa razy wyższa niż w „bluźnierczym’’. Wcześniej emocje rozpaliło referendum legalizujące małżeństwa homoseksualne. Niegdyś arcykatolicka Zielona Wyspa konsekwentnie odcina pępowinę łączącą państwo z Kościołem.