Hasło wyborcze Poroszenki to „Armia, język, wiara”, a więc zwycięstwo w Donbasie, obrona języka ukraińskiego i szerzej: ukraińskiej tożsamości oraz niezależność ukraińskiej Cerkwi. Wszystkie trzy elementy mają wspólny mianownik: wzywają do obrony przed Rosją. Poroszenko zapisuje sobie na konto kilka osiągnięć, jak liberalizacja ruchu wizowego z Unią Europejską czy podpisanie umowy o wolnym handlu z Brukselą. Jednak nie działają one już tak mocno na wyobraźnię wyborców, a urzędujący prezydent wielu Ukraińcom kojarzy się też z tym, co na Ukrainie nie do końca się udało.
Poroszenko liczy jednak na wygraną, uważa, że taka nagroda mu się należy za działania wspierające uniezależnienie się ukraińskiej Cerkwi. Z perspektywy następnych dekad autokefalia może okazać się ważnym elementem mitu założycielskiego prawdziwie niepodległej Ukrainy, którego Poroszenko może być częścią. Na razie jednak musi walczyć o polityczne przetrwanie.
Autokefalia, czyli wybicie się na samodzielność przez metropolię kijowską, to rzeczywiście w dużym stopniu zasługa samego Poroszenki, który jako osoba głęboko wierząca od początku swoich rządów o to zabiegał. Wiele wskazuje na to, że w Kijowie znowu będzie silna i niezależna Cerkiew, odwołująca się do tradycji dużo starszych niż rosyjskie prawosławie. Trudniej będzie teraz kremlowskim ideologom opowiadać o Rosji jako spadkobierczyni Rusi Kijowskiej i jedności wschodnich Słowian.
Wraz z ukraińską autokefalią rosyjska Cerkiew przestaje być największa: traci wiernych, część majątku i znaczną część posiadanych na Ukrainie wpływów. To też jedna z bardziej spektakularnych porażek Moskwy za czasów Władimira Putina. Kolejny raz kurczy się stan posiadania Kremla: po upadku Imperium Rosyjskiego i ZSRR teraz na znaczeniu traci Cerkiew. To także uderzenie w fundamenty rosyjskiej ideologii mówiącej o reintegracji obszaru poradzieckiego i o Trzecim Rzymie. W normalnych okolicznościach ukraiński polityk firmujący tak doniosły akt miałby sukces wyborczy w kieszeni. Ale Ukrainie wciąż daleko do normalności.
Petro Poroszenko z pewnością nie jest zwykłym oligarchą. To człowiek sympatyczny i wykształcony. Włada kilkoma językami, jest rodzinny i nieuwikłany w obyczajowe skandale. Ponadto pracowity, obrotny i jak na oligarchiczną branżę ma stosunkowo niewiele na sumieniu. Inaczej niż poprzednik Wiktor Janukowycz, który dorabiał się na przestępstwach i spekulacjach, Poroszenko stworzył kawał prawdziwej ukraińskiej gospodarki. Zaczynał u schyłku ZSRR od handlu kakao i czarnym pieprzem. A dziś kojarzony jest głównie z cukierniczym gigantem, firmą Roshen.
W politykę angażował się jeszcze w latach 90. i od tej pory na ogół był w pobliżu władzy. Kolejno współpracuje z Leonidem Kuczmą (prezydent w latach 1994–2005), przez wiele lat jest deputowanym Rady Najwyższej, współzałożycielem Partii Regionów, później zbliża się jednak do Wiktora Juszczenki, aby stać się jedną z twarzy pomarańczowej rewolucji.
W przededniu rewolucji godności w 2013 r. raptem kilka procent Ukraińców chciało zagłosować na niego w wyborach prezydenckich. Potem jednak jego kariera przyśpieszyła. Gdy ówcześni liderzy opozycji lawirowali na Majdanie i szukali porozumienia z władzami, on stał razem z tłumem, ze zwykłymi Ukraińcami, bratał się i wiele ryzykował. Później, gdy wybuchł kryzys krymski, pojechał na półwysep jako jedyny ukraiński polityk. Ludzie zobaczyli w nim wówczas bohatera – wybory prezydenckie w 2014 r. wygrał już w pierwszej turze.
Ukraina pod rządami Poroszenki wchodzi w nowy rok z wieloma kłopotami. Ale z perspektywy 2014 r. sukcesem jest już to, że udało się utrzymać niepodległość. Kilka lat temu Ukrainie groziła utrata znacznie większego terytorium niż Krym i część Donbasu. Dziś sytuacja jest stosunkowo stabilna, a ewentualność rosyjskiego desantu na południowym wybrzeżu lub powrotu do wojny na dużą skalę w Donbasie – mało realna. Wciąż nie rozstrzygnęło się jednak, w jakim stopniu Ukraina będzie suwerenna, i na ile uda się jej dokończyć proces dekolonizacji. Trudno jednak dyskutować z tezą, że z perspektywy pięciu ostatnich lat Poroszenko okazał się opcją najlepszą z możliwych – dobrym człowiekiem na przejściowe czasy.
Rok 2019 przyniesie w marcu wybory prezydenckie, a w październiku parlamentarne. Ukraińcy przy urnach zrecenzują te lata i będą wymagający, bo rewolucja rozbudziła wielkie oczekiwania. A Poroszenko dał słowo, że je spełni, dlatego oceny wystawiać będą głównie jemu. – Największym wyzwaniem dla Ukrainy w nowym roku będzie samo przeprowadzenie obu głosowań, tak aby nikt nie mógł ich zakwestionować – mówi dyrektor kijowskiego Instytutu Polityki Światowej Jewhen Mahda. – Kreml będzie próbował wpływać na przebieg głosowania, bo dla Rosjan każdy zwycięzca będzie lepszy niż obecny prezydent.
Poroszenko dla ukraińskiej niepodległości zrobił sporo. Jednak w kraju o słabych instytucjach (tak przed rewolucją, jak i dziś), w wielu sferach dysfunkcyjnym, ogromny ciężar klecenia porewolucyjnego państwa musiało wziąć na siebie społeczeństwo. To ochotnicy bronili kraju po rewolucji, gdy okazało się, że w zasadzie nie ma sił zbrojnych. Dziś Ukraina też jest silna siłą zwykłych ludzi, a nie mężów stanu, bo tych nad Dnieprem brakuje. Sprawcza moc kontroli społecznej, która dwukrotnie w ostatnim czasie przerodziła się w rewolucje, na stałe wpisała się w polityczny pejzaż kraju.
Ukraińcy nie chcą powtórzyć błędu, który popełnili po pomarańczowej rewolucji, kiedy zbytnio zaufali nowym władzom. Na przestrzeni ostatnich lat aktywność społeczna niezwykle wzrosła, politykom patrzy się na ręce. Organizacje wolontariackie cieszą się największym zaufaniem w kraju – według Kijowskiego Międzynarodowego Instytutu Socjologii ufa im 65 proc. badanych. To znacznie więcej niż w przypadku prezydenta (12 proc.) czy parlamentu (6 proc.).
Ukrainie pomogli też miejscowi oligarchowie, gdyż w momencie zagrożenia niepodległości interesy ich i obywateli na chwilę się zbiegły. Od Poroszenki ci ostatni oczekiwali, że kraj się zdeoligarchizuje, ale tego nie udało mu się osiągnąć. Zresztą podciąłby w ten sposób gałąź, na której sam siedzi. Oligarchowie kontrolują główne media, partie polityczne, znaczną część gospodarki, wciąż mają ogromne wpływy, są zrośnięci z państwem. Najpewniej usunęliby Poroszenkę, gdyby zaczął im zagrażać.
I rzeczywiście, według gazety „Nowoje Wremia” PKB Ukrainy rośnie 12 razy wolniej niż majątki najbogatszych, a w zeszłym roku najzamożniejsi niemal podwoili swój stan posiadania. Samemu Poroszence, który nie wywiązał się z obietnicy, że sprzeda swoje udziały, od początku prezydentury przybyło ok. 10 proc. majątku, czyli jakieś 100 mln dol. Ostatnie pięć lat nie przyniosło bowiem istotnej wymiany elit. Gdy był na to czas, ludzie bronili kraju przed Rosjanami i elity jakoś przezimowały – zarówno oligarchowie, jak i politycy i urzędnicy. I to się w najbliższym czasie nie zmieni.
Blisko 80 proc. Ukraińców uważa, że ich kraj zmierza w złym kierunku. Tak przynajmniej wynika z sondażu KMIS, Centrum Razumkowa i Ratingu. Wiele się dzieje w sferze symbolicznej – od wyjścia ze Wspólnoty Niepodległych Państw po ustawy dekomunizacyjne. Dziś jako szczególnie zaniedbane wymienia się kwestie socjalne, na Ukrainie po prostu trudno się żyje. Polski Ośrodek Studiów Wschodnich nazwał ten stan „stabilnym kryzysem”.
Poroszenko pod tym względem wielu Ukraińców rozczarował. Władze jednocześnie zabrały się za kilka reform, które na ogół ciągną się bez końca. Przykładem jest walka z korupcją. Pospolite łapownictwo wciąż jest powszechne. W rankingu Transparency International, badającym percepcję korupcji u obywateli, kraj plasuje się na 130. miejscu (sami Ukraińcy żartują: „Dlaczego Ukraina nie zajęła ostatniego miejsca? Bo dała łapówkę za wyższe”). Dokończenie tworzenia sądu antykorupcyjnego jest kluczowym zadaniem dla Ukrainy na nowy rok – od tego zagraniczni kredytodawcy uzależniają dalszą pomoc.
Poroszenko wie, że wstrzymanie tego kredytowania i kryzys finansowy w przededniu wyborów byłyby dla niego zabójcze. Ukraina nie może obejść się dziś bez pomocy z Zachodu. Do tego na 2019 r. będzie przypadać spłata znacznej kwoty kredytów (ponad 3 mld dol.), co kraj dotkliwie odczuje, bo w praktyce oznacza to brak pieniędzy na remonty dróg czy szpitali. Zwykli Ukraińcy będą ponosić koszty transformacji: dotychczas doszło już do podwyżek cen gazu, prądu, seniorzy odczuwają skutki reformy emerytalnej. Wszystkie te trudności zapisywane są na konto rządu i samego Poroszenki.
Dotyczy to również spraw bezpieczeństwa. Moskwa wybrała strategię pełzającej agresji na wielu frontach. Od czasu do czasu zaogniać się będzie sytuacja na Morzu Czarnym i Azowskim. Nie ma już wątpliwości, że Rosja chce uczynić Morze Azowskie swoim mare nostrum, eksploatować przejęte ukraińskie złoża gazu na Morzu Czarnym i być może zablokować porty czarnomorskie Ukrainy.
Wiele zależeć będzie od tego, kto w marcu wygra wybory prezydenckie. Na razie prezydent Poroszenko ledwo łapie się na podium. Liderką wyścigu jest wracająca z politycznego niebytu Julia Tymoszenko (21 proc. poparcia), drugi na liście plasuje się komik Wołodymyr Zełenski (11 proc.). A Poroszenko jest dopiero trzeci, z poparciem na poziomie 10 proc. Ale, co może najistotniejsze, około 40 proc. Ukraińców wciąż nie wie, czy w ogóle pójdzie na wybory i na kogo będzie głosować.
Co może oznaczać zwycięstwo Tymoszenko? – Jest poważne ryzyko, że będzie podejmować populistyczne decyzje, działać nieprzewidywalnie, w złym sensie tego słowa, i marnotrawić dorobek ukraińskich reform z ostatnich pięciu lat – mówi Tadeusz Iwański z Ośrodka Studiów Wschodnich. – Poroszenko jest przewidywalny. Jego zwycięstwo to kontynuacja tego, co obserwujemy dziś: stopniowego wygaszania reform, zastępowania ich retoryką godnościową, polityką pamięci.
Poroszenko liczył, że autokefalia ukraińskiej Cerkwi, czyli de facto wypowiedzenie Rosji wojny religijnej, spolaryzuje nastroje w kraju, wzmacniając ewentualnego „rosyjskiego” kontrkandydata. Podobną rolę miało odegrać wprowadzenie stanu wojennego po wybuchu kryzysu w Cieśninie Kerczeńskiej. Prezydent chciał w ten sposób powrócić do tradycyjnej dla Ukrainy sytuacji wyborczej, w której kandydat prozachodni w dogrywce spotyka się z prorosyjskim.
Dziś, po zmianie nastrojów na przestrzeni ostatnich kilku lat czy odpływie licznych wyborców antyzachodnich z Donbasu, z takiego starcia zwycięsko mógłby wyjść tylko Poroszenko. Kandydat prorosyjski maksymalnie może liczyć na kilkanaście procent poparcia. Prezydent ma więc nadzieję, że wykreuje się na zbawcę narodu. Niestety, w sondażach ciągle idzie mu kiepsko, dlatego ostatnio zmienił taktykę – teraz nastawia się na spotkanie w drugiej turze z Tymoszenko.
Każda z dwu tur głosowania będzie miała swoją własną logikę. – Poroszence łatwiej będzie wygrać z Tymoszenko w drugiej turze, niż do niej trafić – podkreśla Iwański. – W drugim głosowaniu wybór jest ostateczny. I tu z jednej strony doświadczenie Poroszenki jako mężczyzny i głównodowodzącego w obliczu wojny z Rosją, a z drugiej zmasowana kampania oskarżeń wobec Tymoszenko o związki z Putinem (są pewne punkty zaczepienia) mogą przeważyć na korzyść urzędującego prezydenta.
Dziś firmowana przez Poroszenkę rządząca koalicja trzeszczy w szwach i ma niskie notowania. Jeśli nie dojdzie do znacznej eskalacji wojny z Rosją, wybory odbędą się zgodnie z planem. Poroszenko nie ma natury dyktatora, więc głosowania nie będzie odwoływał. Zagrożeniem dla stabilności kraju może być jednak sytuacja, w której jeden z polityków, Tymoszenko lub Poroszenko, wygrywa wybory prezydenckie, a drugi – parlamentarne.
– Nie wykluczam także, że Poroszenko w wyborach w ogóle nie wystartuje – twierdzi Iwański. – Jeśli w połowie stycznia jego notowania będą wciąż niskie, może dojść do wniosku, że lepiej odejść z twarzą i myśleć o powrocie do polityki za jakiś czas, niż ponieść spektakularną porażkę. Nie chce skończyć jak Juszczenko.
To jednak pierwsze ukraińskie wybory w XXI w., w których urzędująca głowa państwa ma szanse na reelekcję. Również pierwsze w historii Ukrainy, kiedy nie wiadomo, kto znajdzie się w drugiej turze, do której z pewnością dojdzie. Dziś zwycięstwo Tymoszenko wcale nie jest przesądzone, a Poroszenko nie powiedział ostatniego słowa. Chce być zapamiętany jako ojciec narodu i budowniczy nowego kraju. I tylko druga kadencja da mu szansę na ten wizerunek.
***
Autor jest redaktorem dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”.