Egipt, który od lat wyznaczał trendy w świecie arabskim, jako pierwszy w regionie rozpoczął produkcję „różowej pigułki”. Promowana jako kobiecy odpowiednik „niebieskiej pigułki” (czyli viagry) ma wywoływać „ochotę na seks”. Podstawowa różnica jest taka, że nie pomaga rozwiązywać problemów techniczno-mechanicznych, a jest rodzajem antydepresanta, poprawia nastrój i wzmaga libido (zachęcają materiały promocyjne), i nie łyka się jej jednorazowo tuż przed, a zażywa codziennie. W kairskich aptekach cieszy się sporym wzięciem, choć głównie nabywają ją wysłani przez panie panowie. Problem jest: w konserwatywnym Egipcie przybywa rozwodów z powodu niedobrania się. Siedem na dziesięć kobiet ma kłopoty z seksem i często ze swoimi problemami pozostają same. Ale przeciwnicy różowego cudu uważają, że pigułka to zła odpowiedź: lek działa słabo, a potrafi nieść skutki uboczne, jak obniżenie ciśnienia.
Szlak przecierali Amerykanie. Miejscowy odpowiednik, flibanserin, produkowany jest przez firmę Sprout, spoza listy gigantów farmacji, pod handlową nazwą Addyi. I po kilku podejściach uzyskał zielone światło od FDA, wszechwładnej Agencji Żywności i Leków. Za oceanem promocja jest bardziej stanowcza i nazywa Addyi najważniejszym przełomem w życiu kobiet od czasów pigułki antykoncepcyjnej. I że bardzo by się przydał na co dzień przynajmniej 5,5 mln Amerykanek. A też silna jest grupa sceptyków głosząca, że problemów z kobiecym libido nie da się potraktować tak samo jak męskich kłopotów z erekcją. Na wyniki tej próby sił czekają wielkie koncerny.