W Madrycie ruszył proces dwanaściorga przywódców i działaczy niepodległościowych z Katalonii.
Nie tego oczekiwali katalońscy deputowani do parlamentu. Liczyli, że w zamian za poparcie, którego udzielili socjalistycznemu premierowi Pedro Sanchezowi, proces będzie odroczony, a oskarżeni zwolnieni z aresztu. Tak się nie stało, więc nie poparli projektu budżetu. W tej sytuacji Sanchez wolał ogłosić przyspieszone wybory, niż być skazanym na łaskę mniejszości katalońskiej, choć wcześniej szukał zdrowego kompromisu we wciąż nierozwiązanej sprawie Katalonii. Zdominuje ona wybory parlamentarne w kwietniu oraz europejskie i samorządowe w maju. Na sprzeciwie wobec jakiemukolwiek dialogowi z niepodległościowcami tuczy się dziś politycznie nowa hiszpańska skrajna prawica (Vox). Socjaliści, choć prowadzą w sondażach, lękają się wyborczego sojuszu centroprawicy z neofaszystami. I tak pokojowy nacjonalizm kataloński może scementować nacjonalizm hiszpański, blokując jakikolwiek kompromis.
Prokuratorzy oskarżają katalońskich niepodległościowców o podżeganie do buntu przeciwko ładowi konstytucyjnemu. Jednak ich zwolennicy uważają, że to nie są buntownicy, tylko więźniowie polityczni. Podczas procesu zetrą się więc dwie narracje o tym, czym jest demokracja i praworządność, prawa obywatelskie i narodowe. Wielu oskarżonym grożą kary do 25 lat więzienia. Łącznie ponad 200 lat. Na ławie oskarżonych nie ma przebywającego na uchodźstwie politycznym byłego szefa autonomii katalońskiej Carlesa Puigdemonta. Sędziowie w kilku krajach UE nie zgodzili się na jego ekstradycję.