Monachium było kontrą dla Warszawy. U nas – pod nieobecność oponentów – wiceprezydent Mike Pence dyrygował dość zgodnym chórem. Natomiast na dorocznej konferencji bezpieczeństwa w stolicy Bawarii uczestniczył w chaosie głosów z całego świata nieskładających się w żadną całość. Choć do takiego spojrzenia namawiała Angela Merkel. Broniła przed tweetami Trumpa niemieckie samochody, argumentując, że większość sprzedawanych w Ameryce BMW jest produkowana w Karolinie Południowej. Broniła także rury bałtyckiej, mówiąc, że nie rozumie, jak rosyjski gaz miałby zagrażać Europie, skoro nawet w najgorszej fazie zimnej wojny ZSRR było spolegliwym dostarczycielem energii. Czy rzeczywiście w interesie Zachodu jest odpychanie Rosji od Europy w objęcia Chin? Argument efektowny, ale nieuwzględniający szczegółowej krytyki Nord Stream II już nie tylko ze strony Trumpa, państw Europy Środkowo-Wschodniej czy ostatnio nawet prezydenta Macrona, ale także części niemieckich mediów. I samej Brukseli, która wobec drugiej nitki zaostrzyła unijne wymagania. Co jednak samego projektu już nie zatrzyma.
Ale nie rura bałtycka, lecz zapowiedź nowego globalnego wyścigu zbrojeń atomowych – po dwustronnym wypowiedzeniu traktatu o likwidacji rakiet średniego zasięgu – zdominowała spotkanie delegacji 120 państw. A właściwie zdominowała je kakofonia – jak stwierdza „Frankfurter Allgemeine”: w ciągu tych trzech dni Theresa May zaliczyła kolejną porażkę w Izbie Gmin, w Hiszpanii upadł rząd, w Waszyngtonie ogłoszono stan wyjątkowy. Prezydent Rumunii domaga się silniejszej obecności NATO nad Morzem Czarnym, zaś sekretarz generalny NATO – wycofania radzieckich rakiet SSC-8, prezydent Egiptu życzyłby sobie większego respektu Europejczyków dla Afryki, a minister Ławrow – większego umiłowania Rosji, Chińczyk chce wielostronności w strategii globalnej, Irańczyk pomstował na Amerykę i Izrael, a Mike Pence na Iran.