To niewątpliwy sukces amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości. Trzy miesiące procesu, a wcześniej wieloletnie śledztwo, doprowadziły do uznania za winnego Joaquína Guzmána Loerę, znanego jako El Chapo (czyli Mały czy, jak woli, Konus), szefa meksykańskiego kartelu narkotykowego Sinaloa. Jego organizacja przez ponad dwie dekady przerzucała do USA wielkie ilości narkotyków i uczestniczyła w wojnie o wpływy w Meksyku, w której zginęło ponad 200 tys. osób. Znakiem rozpoznawczym El Chapo były wymyślne metody przemytu i ulatniania się z więzień. Przemoc stosował z bezrefleksyjnością tradycyjną u narkotykowych hurtowników, a góry zarabianych pieniędzy wydawał z bazarowym gustem.
Przesłuchania świadków w sądzie w Nowym Jorku stały się spektaklem. Jedyną okazją, by na żywo popatrzeć na zbrodniarza, ale i geniusza logistyki po trzech klasach szkoły podstawowej. Na widowni zasiedli m.in. członkowie ekipy „Narcos”, serialu czerpiącego z prawdziwych wydarzeń, w tym aktor grający rolę El Chapo. Filmy, skala upadku, zdrada najbliższych (obciążali go wspólnicy, ochroniarz i kochanka), a także awanturnicze losy przyczyniły się do budowy mitu mafiosa, zwłaszcza w rodzinnych stronach uchodzącego za szlachetnego bandytę. Następny odcinek tej historii zacznie się 25 czerwca, gdy ogłoszona zostanie wysokość kary. W grę wchodzi jedynie dożywocie i przeprowadzka do najpilniej strzeżonego więzienia Ameryki. W dniu ogłoszenia El Chapo winnym na granicy Meksyku i Arizony przechwycono transport przeciwbólowego fentanylu, największy w historii USA. 100 mln dawek przewożono w ciężarówce z ogórkami, przez przejście kontrolowane przez kartel Sinaloa.